Recenzja serialu

Hawkeye (2021)
Rhys Thomas
Amber Templemore
Jeremy Renner
Hailee Steinfeld

Clint sam w Nowym Jorku

Autorzy zadbali o nieźle zaplecioną intrygę i stopniowe, niespieszne odsłanianie kryminalnych powiązań stojących za śmiercią Armanda oraz próbami zamordowania Ronina. Nic tu nie jest tak
Poznajcie Kate Bishop, świeżo upieczoną gwiazdę MCU. Jako dziecko bohaterka świadkowała bitwie o Nowy Jork, w której Avengersi ocalili jej rodzinne miasto. Wtedy pierwszy raz dostrzegła na horyzoncie Clinta Bartona walczącego z wrogimi najeźdźcami. Jako że Kate straciła wtedy ojca, potrzebowała nowego wzorca cnót, a któż mógłby stać się lepszym punktem odniesienia niż superbohater poświęcający się w obronie niewinnych cywilów? Dziewczyna nauczyła się doskonale strzelać z łuku, wygrywała liczne turnieje, chciała stać się taka jak Hawkeye. W wieku 22 lat dalej pielęgnuje w sobie strzelecką pasję, lecz musi wziąć odpowiedzialność za dorosłe życie. Zamożna matka Eleanor niby próbuje zapewnić jej najlepsze perspektywy, ale nie rozumie córczynej fascynacji Avengersami. Na domiar złego zaczyna widywać się z wąsatym Jackiem nieakceptowanym przez Kate. Kiedy zbliżają się święta Bożego Narodzenia, bohaterka otrzymuje niespodziewany prezent. Spotyka Hawkeye’a, który przyjechał do Nowego Jorku z dziećmi. Rodzinna sielanka nie trwa jednak zbyt długo – ścieżki Bartona i Kate przecinają się, gdy ta wchodzi w posiadanie stroju Ronina, czym ściąga na siebie Tracksuit Mafię. A do rozwikłania zostaje jeszcze zagadka śmierci wpływowego Armanda. 



"Hawkeye" wchodzi do Polski ze sporym opóźnieniem, więc otaczająca go bożonarodzeniowa aura raczej nie udzieli się Wam równie mocno, co amerykańskim widzom. A może mój umiarkowany entuzjazm wynika po prostu z tego, że złożony z sześciu odcinków serial równa do marvelowej średniej, nie oferując mocy nadzwyczajnych atrakcji? Twórcy przesadnie nie wysilili się, by opowieść o Kate Bishop i Clintonie Bartonie zaznaczyła swoją odrębność na tle coraz pojemniejszego uniwersum. W fabularnej układance znaleźli miejsce na przypowiastkę o mistrzu i uczennicy, komediodramat rodzinno-obyczajowy okraszony świątecznymi akcentami oraz wspinaczkę po szczeblach przestępczej piramidy Nowego Jorku. Nawet jeśli żadna z tych narracyjnych dróg nie wydaje się szczególnie odkrywcza, na ich końcu czeka przyzwoity rozrywkowy produkt, który spełnia swoją rolę. Zdecydowanie najlepiej zostaje rozegrany pierwszy wątek, w którym śledzimy ewolucję znajomości nieopierzonej, acz przebojowej Kate z wypalonym i złaknionym świętego spokoju Clintem. Początkowo Hawkeye lekceważy zapatrzoną w niego bohaterkę, z czasem dostrzega jej ogromny potencjał, by wreszcie zaakceptować ją jako równorzędną partnerkę. Nie uświadczymy tu wprawdzie scenariuszowych fajerwerków, lecz niezaprzeczalna chemia między Hailee Steinfeld a Jeremym Rennerem potrafi skutecznie przyciągnąć do ekranu. Młoda aktorka wchodzi do świata Marvela z drzwiami, wypełniając go osobistym urokiem, nieposkromioną energią i pokaźnym talentem komediowym. Z kolei Renner, istny weteran MCU, zyskuje szansę, by mocniej uderzyć w dramatyczne tony, bo jego bohater rozlicza się z traumatyczną przeszłością i chce ostatecznie zerwać z superbohaterskimi obowiązkami.  



Kate i Clint muszą też uporządkować rodzinne sprawy. Jej stosunki z matką niebezpiecznie przypominają kiczowatą dramę, w której zbuntowana, niedojrzała córka ściera się z nadopiekuńczą rodzicielką. Kiedy dziewczyna poznaje Jacka, momentalnie wzmaga się w niej zazdrość i tęsknota za zmarłym ojcem, a Eleanor nie umie sprawnie rozwiązać piętrzących się domowych sporów. Serial pokazuje ich słowne przekomarzania, nieudolne próby znalezienia wspólnego języka i odkrywa mroczne tajemnice domu Bishopów. Wszystko to ciekawie kontrastuje z nachalnie promowanymi w Święta hasłami o pojednaniu, odnawianiu rodzinnej wspólnoty i wzajemnym przebaczaniu. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przewrotny finał. Inaczej sprawa wygląda z Bartonem, który pod superbohaterskim przymusem wysyła dzieci do domu, a sam błąka się po nowojorskich ulicach i konfrontuje z kolejnymi przeciwnikami. Perspektywę spędzenia beztroskich chwil z pociechami zastępuje wizja ponownego zderzenia z dresową mafią i czyhającymi na jego życie zabójcami. Od powodzenia działań Hawkeye'a zależy to, czy… zdąży wrócić do rodziny na Święta.

Nawet uwzględniając kontekst czasowego unicestwienia bliskich Clinta przez Tanosa, chybionym pomysłem wydaje się budowanie dramaturgicznego konfliktu na trudnym wyborze mężczyzny między byciem dobrym ojcem a odpowiedzialnym Avengerem. Twórcy za mało miejsca przeznaczają bowiem na nakreślenie rodzinnego życia Bartonów, a powracający motyw rozmów telefonicznych, w czasie których Hawkeye tłumaczy, dlaczego jego powrót się opóźnia, zamiast wzruszać zwyczajnie męczy.  


Co ze scenami akcji i wędrówką bohaterów po przestępczym labiryncie metropolii, spytacie. Autorzy zadbali o nieźle zaplecioną intrygę i stopniowe, niespieszne odsłanianie kryminalnych powiązań stojących za śmiercią Armanda oraz próbami zamordowania Ronina. Nic tu nie jest tak oczywiste, jak z początku sądzimy, a Kate i Clint staną się uczestnikami skomplikowanej gry interesów, w której biorą udział także inne postacie z uniwersum Marvela. Niestety serialowi brakuje jednego, konkretnego antagonisty – ten zmienia się z odcinka na odcinek i fabularne napięcie zbytnio się rozrzedza. Na miano najciekawszej przeciwniczki bohaterów zasługuje Maya Lopez, niema mścicielka, w której oczach płonie czysta nienawiść do Ronina. Przy wysportowanej, świetnie obeznanej w sztukach walki kobiecie podlegli jej mafiosi wydają się zwykłymi chłopcami do bicia, a jej prywatna historia, o dziwo, nie pozostawia nas obojętnymi. Warto nadmienić, że w jednego z prymitywnych gangsterów wciela się Piotr Adamczyk, który ewidentnie dobrze się bawił na planie serialu. Starcia Hawkeye'a i Kate z licznymi wrogami wypadają zaś zaskakująco nierówno – od ekscytującej i prawdziwie efektownej jatki na lodowisku, przez utrzymujące przyzwoity poziom pojedynki jeden na jeden, aż po kiepsko zrealizowany pościg samochodowy, który razi tanimi efektami specjalnymi.

Podsumowując, "Hawkeye" ani nie stara się wyznaczyć nowej jakości w świecie Marvela, ani nie wystawia widzowskiej inteligencji na ciężką próbę, ani do końca nie zaspokoi wygłodniałych fanów. Związki serialu z "Avengers: Koniec Gry" i "Czarną Wdową" dają nam jednak wrażenie (a może złudzenie?), że jest on niezbędnym elementem szerszej układanki.
1 10
Moja ocena serialu:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones