Recenzja Sezonu 3

Squid Game (2021)
Dong-hyuk Hwang
Jung-jae Lee
Hae-soo Park

Modern family

Bohaterowie, których stworzył Hwang, przypominają chwilami obsadę rodzinnego reality show. Spójrzcie sami: na pokładzie ostatniego sezonu serialu znajdują się m.in: młody policjant, szukający
Modern family
Hwang Dong-hyuk, reżyser i scenarzysta najsłynniejszej serii o koreańskich grach śmierci, przyznał niedawno w wywiadzie dla Entertainment Weekly, że pracę nad drugim i trzecim sezonem "Squid Game" przypłacił utratą kolejnych dwóch zębów (poprzedni kosztował go aż osiem). Po sukcesie pierwszej części zarzekał się, że już nigdy nie wróci na plan serialu – miał na koncie parę szkód fizycznych i psychicznych, ale był przynajmniej bogaty i przepełniony ulgą, że to już koniec. Ostatecznie jednak wrócił – i to na kilkanaście wyczerpujących miesięcy, udowadniając, że ma ze swoim protagonistą znacznie więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Pytanie brzmi, czy Seong Gi-hun (Lee Jung-jae) wyjdzie z morderczych rozgrywek równie żywy (i bezzębny), co sam Hwang? Odpowiedzi na to pytanie próżno szukać do samego finału. Ostatnia odsłona "Squid Game" jak nigdy dotąd przypomina szekspirowską psychodramę, a jej bohaterowie – dysfunkcyjną, patchworkową rodzinę pomyleńców. Jak się okazuje, to właśnie w niej tkwi prawdziwa siła tej naznaczonej fatum opowieści.


Bohaterowie, których stworzył Hwang, przypominają chwilami obsadę rodzinnego reality show. Spójrzcie sami: na pokładzie ostatniego sezonu serialu znajdują się m.in: młody policjant, szukający zaginionego brata – jak się okazuje, zamaskowanego Frontmana; rezolutna starsza pani i jej fajtłapowaty syn-hazardzista; ciężarna dziewczyna i jej nienadający się na ojca ekschłopak, oraz nieustraszona wdowa z Korei Północnej, usiłująca za wszelką cenę ocalić przed śmiercią pewnego mężczyznę i jego chorą córeczkę. Relacje postaci tworzą tu skomplikowaną sieć połączeń, w której więzy krwi nie są wcale ważniejsze od potrzeby przetrwania czy prawdziwej, ludzkiej empatii. Nawet sam Seong Gi-hun, zamiast dołączyć do córki w Stanach Zjednoczonych, został w Korei, by zinfiltrować tajną organizację i ponownie wziąć udział w zawodach – tym razem jako mściciel i obrońca uciśnionych. W międzyczasie i widzowie dostają szansę, by zżyć się z poznanymi w drugim sezonie postaciami, zanim ich rozgrywka dobiegnie końca.


Choć wiele wątków wydaje się w produkcji niedoszlifowanych, a niektórzy drugo- i trzecioplanowi bohaterowie dostają mniej czasu antenowego niż wywołujący emocje turniej, finałowa część nie zawodzi pod względem emocji i naprawdę gorzkich, acz błyskotliwych przemyśleń na temat dzisiejszej Korei Południowej, a nawet całej światowej geopolityki. Jednocześnie Hwang Dong-hyuk snuje niezwykle uniwersalną i ponadczasową opowieść o społecznej eksterminacji, przynoszącej upadek chciwości i szerzącej się hipokryzji. "Squid Game" w nad wyraz dobitny sposób pokazuje, jak kapitalizm wyciera sobie gębę demokracją oraz pustymi hasłami wolności oraz równości, podczas gdy zawsze i tak faworyzować będzie tych większych i silniejszych. Jeżeli ktokolwiek myślał, że biorąc udział w grze, doświadczy klasowego awansu, jest, a raczej BYŁ, w grubym błędzie. 

Choć to nie zaskoczenie, że spiskujący wobec siebie uczestnicy okazują się jedynie pionkami w grze zblazowanych i złych do szpiku kości bogaczy, trudno uwierzyć, że życie człowieka jest dla niektórych tak tanią, wręcz niemodną walutą. Sponsorzy imprezy patrzą na skrojone pod nich dantejskie krajobrazy z perspektywy wygodnej kanapy i zza wypolerowanego lustra weneckiego. Reżyser nie stara się, by jakkolwiek przypominali ludzi – są bardziej karykaturalni niż u Rubena Östlunda i Mike'a White'a razem wziętych. A jednak ich moralne zepsucie i chęć zabawy w Boga noszą pewne znamiona człowieczeństwa. Zwierzęce maski multimiliarderów przypominają widzom, że pod nimi może kryć się każdy z nas. Zwłaszcza że południowokoreański reżyser lubi burzyć oczekiwania, przypisując niestereotypowe role całkiem stereotypowym postaciom. I tak w serialu pojawiają się chociażby: śmiercionośna wojowniczka o gołębim sercu, waleczna staruszka gotowa zadźgać każdego, kto skrzywdzi jej syna, czy silna zarówno w bicepsach, jak i umyśle młoda transkobieta, mająca zadatki na zwyciężczynię turnieju. 


"Squid Game" kolejny raz udowadnia, że jest czymś więcej niż popcornową rozrywką. Tym razem jawi się również jako ostra jak brzytwa krytyka patriarchatu, w tym przemocy wobec kobiet, homofobii czy nastawionej na dominację męskości. Nie bez powodu więc wśród graczy najszybciej eliminowane są przedstawicielki płci żeńskiej czy wszelkie osoby postrzegane jako "słabsze", niewpisujące się w ów binarny porządek rzeczywistości. Showrunner najgłośniej kpi zatem z ich oprawców – butnych i fałszywych wilków w owczej skórze, zaślepionych szeleszczącym banknotem nawet w obnażającej prawdę chwili śmierci. W świecie fuksjowych kombinezonów i cyrankowych dresów trudno jednak o sprawiedliwość – zupełnie jak w kipiącej przemocą filmografii Parka Chan-wooka. Trudno przeoczyć, że Seong Gi-hun ma w sobie coś z głównego bohatera kultowego już "Oldboya". Na oboma wisi swoiste fatum, od którego nie są w stanie uciec. Choć nieraz tracą wiarę w człowieczeństwo i dalszy sens istnienia, dzielnie prą do przodu, walcząc o równowagę sił tam, gdzie altruizm i empatia już dawno wyginęły. Podobnie jak u nagradzanego twórcy trylogii zemsty, w serialu Hwanga – światło w tunelu nigdy nie będzie wystarczająco jasne, a zakończenie naprawdę zamknięte – może właśnie na tym polega niebanalność serialu opowiadającego o banalności umierania.
1 10
Moja ocena sezonu 3:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sezonu 2 serialu Squid Game
Baloniki pokolorowane niby dziecięcymi kredkami oraz arkady i klatki schodowe, wijące się ku milczącym... czytaj więcej
Recenzja Sezonu 1 serialu Squid Game
Iście Escherowskie schody zdają się prowadzić prosto do krainy dzieciństwa, gdzie przewodnikiem między... czytaj więcej