Bohaterowie, których stworzył Hwang, przypominają chwilami obsadę rodzinnego reality show. Spójrzcie sami: na pokładzie ostatniego sezonu serialu znajdują się m.in: młody policjant, szukający
Hwang Dong-hyuk, reżyser i scenarzysta najsłynniejszej serii o koreańskich grach śmierci, przyznał niedawno w wywiadzie dla Entertainment Weekly, że pracę nad drugim i trzecim sezonem "Squid Game" przypłacił utratą kolejnych dwóch zębów (poprzedni kosztował go aż osiem). Po sukcesie pierwszej części zarzekał się, że już nigdy nie wróci na plan serialu – miał na koncie parę szkód fizycznych i psychicznych, ale był przynajmniej bogaty i przepełniony ulgą, że to już koniec. Ostatecznie jednak wrócił – i to na kilkanaście wyczerpujących miesięcy, udowadniając, że ma ze swoim protagonistą znacznie więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać. Pytanie brzmi, czy Seong Gi-hun (Lee Jung-jae) wyjdzie z morderczych rozgrywek równie żywy (i bezzębny), co sam Hwang? Odpowiedzi na to pytanie próżno szukać do samego finału. Ostatnia odsłona "Squid Game" jak nigdy dotąd przypomina szekspirowską psychodramę, a jej bohaterowie – dysfunkcyjną, patchworkową rodzinę pomyleńców. Jak się okazuje, to właśnie w niej tkwi prawdziwa siła tej naznaczonej fatum opowieści.
Netflix
Ju-han No
Bohaterowie, których stworzył Hwang, przypominają chwilami obsadę rodzinnego reality show. Spójrzcie sami: na pokładzie ostatniego sezonu serialu znajdują się m.in: młody policjant, szukający zaginionego brata – jak się okazuje, zamaskowanego Frontmana; rezolutna starsza pani i jej fajtłapowaty syn-hazardzista; ciężarna dziewczyna i jej nienadający się na ojca ekschłopak, oraz nieustraszona wdowa z Korei Północnej, usiłująca za wszelką cenę ocalić przed śmiercią pewnego mężczyznę i jego chorą córeczkę. Relacje postaci tworzą tu skomplikowaną sieć połączeń, w której więzy krwi nie są wcale ważniejsze od potrzeby przetrwania czy prawdziwej, ludzkiej empatii. Nawet sam Seong Gi-hun, zamiast dołączyć do córki w Stanach Zjednoczonych, został w Korei, by zinfiltrować tajną organizację i ponownie wziąć udział w zawodach – tym razem jako mściciel i obrońca uciśnionych. W międzyczasie i widzowie dostają szansę, by zżyć się z poznanymi w drugim sezonie postaciami, zanim ich rozgrywka dobiegnie końca.
Netflix
Ju-han No
Choć wiele wątków wydaje się w produkcji niedoszlifowanych, a niektórzy drugo- i trzecioplanowi bohaterowie dostają mniej czasu antenowego niż wywołujący emocje turniej, finałowa część nie zawodzi pod względem emocji i naprawdę gorzkich, acz błyskotliwych przemyśleń na temat dzisiejszej Korei Południowej, a nawet całej światowej geopolityki. Jednocześnie Hwang Dong-hyuk snuje niezwykle uniwersalną i ponadczasową opowieść o społecznej eksterminacji, przynoszącej upadek chciwości i szerzącej się hipokryzji. "Squid Game" w nad wyraz dobitny sposób pokazuje, jak kapitalizm wyciera sobie gębę demokracją oraz pustymi hasłami wolności oraz równości, podczas gdy zawsze i tak faworyzować będzie tych większych i silniejszych. Jeżeli ktokolwiek myślał, że biorąc udział w grze, doświadczy klasowego awansu, jest, a raczej BYŁ, w grubym błędzie.
Choć to nie zaskoczenie, że spiskujący wobec siebie uczestnicy okazują się jedynie pionkami w grze zblazowanych i złych do szpiku kości bogaczy, trudno uwierzyć, że życie człowieka jest dla niektórych tak tanią, wręcz niemodną walutą. Sponsorzy imprezy patrzą na skrojone pod nich dantejskie krajobrazy z perspektywy wygodnej kanapy i zza wypolerowanego lustra weneckiego. Reżyser nie stara się, by jakkolwiek przypominali ludzi – są bardziej karykaturalni niż u Rubena Östlunda i Mike'a White'a razem wziętych. A jednak ich moralne zepsucie i chęć zabawy w Boga noszą pewne znamiona człowieczeństwa. Zwierzęce maski multimiliarderów przypominają widzom, że pod nimi może kryć się każdy z nas. Zwłaszcza że południowokoreański reżyser lubi burzyć oczekiwania, przypisując niestereotypowe role całkiem stereotypowym postaciom. I tak w serialu pojawiają się chociażby: śmiercionośna wojowniczka o gołębim sercu, waleczna staruszka gotowa zadźgać każdego, kto skrzywdzi jej syna, czy silna zarówno w bicepsach, jak i umyśle młoda transkobieta, mająca zadatki na zwyciężczynię turnieju.
Netflix
Ju-han No
"Squid Game" kolejny raz udowadnia, że jest czymś więcej niż popcornową rozrywką. Tym razem jawi się również jako ostra jak brzytwa krytyka patriarchatu, w tym przemocy wobec kobiet, homofobii czy nastawionej na dominację męskości. Nie bez powodu więc wśród graczy najszybciej eliminowane są przedstawicielki płci żeńskiej czy wszelkie osoby postrzegane jako "słabsze", niewpisujące się w ów binarny porządek rzeczywistości. Showrunner najgłośniej kpi zatem z ich oprawców – butnych i fałszywych wilków w owczej skórze, zaślepionych szeleszczącym banknotem nawet w obnażającej prawdę chwili śmierci. W świecie fuksjowych kombinezonów i cyrankowych dresów trudno jednak o sprawiedliwość – zupełnie jak w kipiącej przemocą filmografii Parka Chan-wooka. Trudno przeoczyć, że Seong Gi-hun ma w sobie coś z głównego bohatera kultowego już "Oldboya". Na oboma wisi swoiste fatum, od którego nie są w stanie uciec. Choć nieraz tracą wiarę w człowieczeństwo i dalszy sens istnienia, dzielnie prą do przodu, walcząc o równowagę sił tam, gdzie altruizm i empatia już dawno wyginęły. Podobnie jak u nagradzanego twórcy trylogii zemsty, w serialu Hwanga – światło w tunelu nigdy nie będzie wystarczająco jasne, a zakończenie naprawdę zamknięte – może właśnie na tym polega niebanalność serialu opowiadającego o banalności umierania.