Mijają trzy lata, a Squid Game znowu wraca na usta całego świata. Pytanie “czy to nie za długo?” towarzyszy wszystkim podczas wchodzenia w historię nowych wydarzeń.
Mijają trzy lata, a Squid Game znowu wraca na usta całego świata. Pytanie “czy to nie za długo?” towarzyszy wszystkim podczas wchodzenia w historię nowych wydarzeń. Cliffhanger, który obejrzeliśmy pod koniec pierwszego sezonu, zdecydowanie miał wskazywać, że to nie koniec, ale czy po takiej przerwie ktoś jeszcze miał na to ochotę?
W nowej odsłonie wracamy do Gi-hun Seonga (Jung-jae Lee), który przefarbowany na Wiśniewskiego, jest okropnie bogaty i nie wie na co przeznaczać pieniądze, więc wydaje je na poszukiwania lidera i próby zakończenia dalszego praktykowania rozgrywek. Jednak przez dwa lata nic nie udaje się znaleźć, a poszukiwania są tak męczące, że traci on farbę z włosów. Na szczęścia (dla prędkości rozwoju akcji) udaje się znaleźć rekrutera, którego konfrontacja z Gi-hun’em skutkuje grą w rosyjską ruletkę (przynajmniej wiadomo jaki jest cel rozgrywki). Dla utrzymania logiki tej produkcji gracz 456 decyduje się zniszczyć tą grę od środka, bo to przecież najlepsze rozwiązanie. Podejmuje się ponownie dołączyć do rozgrywki tylko po to, aby chwalić się przed innymi, że już przeszedł te gry i dawać im wybitne porady.
Gdy budzi się w sali zabaw dla psychopatów okazuje się, że zasady lekko uległy zmianie. Teraz można po każdej z gier przegłosować czy uczestnicy chcą kontynuować rywalizację, czy też odejść z częścią pieniędzy podzieloną na liczbę pozostałych graczy. Zabieg w wizji reżysera mający pokazać jeszcze większą zawziętość i upadek wartości w kapitalistycznym świecie.
Prędkość akcji w kontynuacji jest wolniejsza. Pojawiają się nowe ciekawe gry i to jest coś co wychodzi twórcom. Natomiast problem sprawiają wydarzenia okołogrowe - nadal są słabszą stroną, a ich oglądanie jest nużące. Zamiast skupić się na tym co szło świetnie, czyli tworzeniu gier i całej scenografii mającej pokazać nam dziecinność tych rozgrywek, stawiają oni na więcej scen wprowadzających do historii, dodatkowo wątek poszukiwań wyspy przez ekipę na statkach, który ciągnięty przez cały sezon nic nie osiąga i jest po prostu zbędny. No i jeszcze ten totalny brak logiki w całym zamyśle tej kontynuacji. Zakładając, że posiadamy 120 milionów złotych możemy wynająć małą armię do poszukiwania wyspy, a nie 10 osób i kapitana statku po znajomości. I dlaczego Gi-hun stwierdził, że przeprowadzi bunt od wewnątrz, a jego partnerem okazuje się być lider, który prowadzi wszystkie rozgrywki. Dlaczego zawsze ktoś z organizatorów musi brać udział w grach, może główną grą jest tutaj poszukiwanie impostora. Zakończenie to już całkowite wskazanie, że czeka nas kontynuacja. Bunt, który wywołują gracze ma fatalne skutki, a zmagania żyjących ujrzymy dopiero w przyszłości.
Nowi bohaterowie oznaczają jeszcze więcej przerysowanych postaci i dziwnych zbiegów okoliczności (matka i syn przypadkiem spotykają się w grze). Jest youtuber, jest raper, jest osoba transpłciowa, jest kobieta w ciąży - Netflixowi kończą się powoli opcje. Gi-hun to znowu prowadzący grupę wychowawca w przedszkolu, uczący innych jak przetrwać w tym świecie - szkoda, że jego porady mogą pomóc maksymalnie jednej osobie. Brak tak ścierających się ze sobą charakterów. Zmiany w charakterze skrytego, uczuciowego i uczciwego Gi-hun’a mają wynikać z wydarzeń, które przeżył oraz z jego chęci udowodnienia, że nie wszyscy działają w taki sposób jak myślą twórcy turnieju (ciekawe co ze zwycięzcami poprzednich 20 edycji).
Rozgrywki zdecydowanie na plus, cała reszta zwalniająca akcję raczej na minus. Jest tego za dużo, a kontynuowany wątek Gi-huna mija się z celem, bo nie wnosi nic wartościowego do fabuły. Mogliśmy ujrzeć coś na wzór Białego Lotosu, w którym to każdy sezon odpowiada nowym postaciom i nowemu hotelowi - tutaj zadziałało by to świetnie. Nowe gry, nowe postacie i brak naciąganego spoglądania wstecz na nieudane wątki. Mogło być świeżo, ale połączono nowości ze starościami i powstała średnia jakość.