Pierwsze sceny mnie lekko zniechęciły, ponieważ stworzyły u mnie wrażenie, że ten serial nie będzie miał wiele do zaoferowania. Jednak jeszcze w tym samym odcinku ukazały się nowe, ciekawe
Dwójka przyjaciół z dzieciństwa, Korn (Nattapol Diloknawarit) i Knock (Pakorn Thanasrivanitchai), spotyka się po latach. Postanawiają uczcić odnowienie kontaktu poprzez wspólny wypad na miasto. Niestety wszystko wymyka się spod kontroli i pijani lądują razem w łóżku. Rano orientują się, co się stało w nocy, i postanawiają ponownie ograniczyć kontakt, jednak los układa im inny scenariusz.
Pierwsze sceny, gdzie bohaterowie mieli stosunek (który był krótko na ekranie i nie miał jakichś ostrych scen) mnie lekko zniechęciły, ponieważ stworzyły u mnie wrażenie, że ten serial nie będzie miał wiele do zaoferowania. Jednak jeszcze w tym samym odcinku ukazały się nowe, ciekawe postacie, akcja się rozkręciła, a proste zadanie głównych bohaterów "unikania siebie" stawało się niemożliwe. Potem rozwinęły się nowe wątki, które jeszcze bardziej wszystko komplikowały. Każdy bohater był ważną cegiełką w całym zamieszaniu. Fabuła była perfekcyjnie podzielona na odcinki, bo mimo że bohaterowie mieli dużo przygód, to nie gubiłam się w tym całym bałaganie.
Aktorzy spisali się znakomicie w swoich rolach, lecz moim zdaniem Pimnitchakun Bumrungkit najlepiej wczuła się w swoją rolę silnej i niezależnej od nikogo, Yihwy. Jej twarz bezbłędnie odtwarzała mimikę typowej, wrednej dziewczyny, a dla przyjaciół zmieniała się w pogodny uśmiech.
Montaż wypadł gorzej. Czułam się, jakby ten serial montował początkujący youtuber. Cięcia były chaotyczne i nie raz zdarzały się paskudne efekty dźwiękowe. To mój drugi tajlandzki serial i poprzednik też tak wyglądał. Na szczęście nie było takich wpadek dużo i dzięki temu obejrzałam go całego, zaś ten pierwszy opuściłam na samym początku odcinka. Być może taki styl jest w Tajlandii hitem.
Muzyka nie była najlepsza. Nie podobała mi się przewodnia piosenka, a reszta nawet nie zapadła mi w pamięć. Pojawiała się nawet dziwna, klubowa melodia, której tytułu nie mogę znaleźć, ale na szczęście pojawiała się w odpowiednich monetach i sprawiała, że scena stawała się zabawniejsza. Wielka szkoda, że soundtrack wypadł tak marnie.
Ostatecznie cały serial mi się bardzo podobał. Pewne momenty przeżywałam razem z bohaterami, a nawet zdążyło mi się coś do nich krzyknąć. Co prawda, nie ma jakiegoś klimatu i fabuła nie niesie mądrego przekazu, ale bardzo przyjemnie spędza się przy tym czas, mimo że nie jestem wielką fanką seriali. Jestem przekonana, że żadna osoba ani razu na nim nie ziewnie.