Tak właśnie streściłabym dotychczasowy seans 3 sezonu Białego lotosu, którego pierwsze 2 sezony kupiły mnie całkowicie i zacierałam ręce na trzeci. Tymczasem....
Mamy kilka grupek gości z różnych środowisk i różnych relacjach jak w poprzednich odsłonach cyklu ale to właściwie koniec podobieństw. Aktorzy snują się po ekranie uczestnicząc w niemrawych nic nie wnoszących wydarzeniach wygłaszając dialogi, które nikogo nie obchodzą.
I tak mamy trójkę przyjaciółek, z których jedna jest gwiazdą telewizyjną udające super przyjaźń gdy są razem ale jak tylko jedna znika z radaru dwie pozostałe zaczynają obgadywać tę trzecią. I nic.
Mamy dysfunkcyjną rodzinkę złożoną z wiecznie seksualnie pobudzonego przystojniaka, jego nieśmiałego brata, siostrę zafascynowaną buddyzmem, ojca, który uciekł na urlop przed oskarżeniami o malwersacje finansowe i matkę uzależnioną od Prozaca. I nic.
Jest jeszcze czarnoskóra masażystka, która niby jest tak najęta do pracy ale właściwie ciągle widzimy ją jak się opala je albo flirtuje z jej tajskim kolega. i nic.
Jest klika par typu młoda laska i jej podstarzały sponsor, parę pobocznych wątków wśród obsługi. I nic.
Jedzą, opalają się, biorą udział w lokalnych atrakcjach dla turystów i rozmawiają. Nuda aż kapie. A ja ciągle czekam.
Tak scenariusz w 3cim sezonie leży i kwiczy... wszyscy czekają na finał który ma to odmienić, ale nic nie zmieni tego że na razie jest po prostu nudno. Postacie miałkie, akcji brak i brak tego klimaciku z sezonu 1 i 2. Jest słabo.