Sądziłam, że założeniem serialu będzie temat zbliżającego się końca świata i prób odnalezienia się w nowej rzeczywistości, może jakieś rozkminy egzystencjalne oraz bohaterka, z którą być może da się utożsamiać bo jest zagubiona i nie czuje ogólnego vibe'u. Tymczasem dostajemy serial o... korpopracy. I ludziach, którzy nie mają i nie chcą mieć żadnego życia oprócz korpopracy. Oraz o ich niby-wewnętrznych-przemianach w tej koropracy, ukazanych w dziwnie kiczowaty i naiwny sposób. To wszystko poprzetykane dziwnymi wstawkami odcinków jak z innej bajki nie wiadomo w jakim celu.
To nie jest serial dla każdego - to jasne. Wiele osób się wynudzi, bo przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że animacje dla dorosłych są komediowe (nie mówię o anime). Mnie też zaskoczyło, że to raczej depresyjna i smutna jak główna bohaterka (choć okazuje się, że nie do końca!) opowieść.
Co do Twoich zarzutów - są w nim przedstawione próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Carol, owszem, jest zagubiona, stłumiona emocjonalnie, boi się bliskości, jest skryta, nudna i stroni od ludzi (najpierw widziałem w niej cechy zaburzenia osobowości, teraz sam nie wiem), ale z czasem przechodzi przemianę. A korpopraca to dla tych ludzi po prostu ucieczka przed samotnością i troskami codzienności, inni do życia potrzebują jakichś obowiązków. Nie każdy w obliczu niedalekiej śmierci pragnie żyć pełną parą. Niektórzy chcą, by nic się nie zmieniało, dla niektórych ta oklepana "strefa komfortu" jest ważniejsza. Ale Carol, na pozór zwykła Jane Doe, wyłamuje się z kieratu i zaczyna delikatnie "mącić".
Dlaczego "niby-wewnętrzne przemiany"? Że to trochę naiwne i poprzetykane odcinkami od czapy, się zgadzam, ale i tak jest do jak dla mnie inna i bardzo wiernie oddana pod względem psychologicznym historia o ludziach w obliczu zagłady.