Z gościa ze światopoglądem ukształtowanym w pełni, który w życiu kieruje się logiką zrobili
nawróconego na bajdy. Tak jakby ktoś z ludzi finansujących serial powiedział "panowie tak dalej być
nie będzie on musi uwierzyć albo zabieram zabawki i finansujcie się sami". No i mamy "szach mat
ateiści" czyli poprawę samopoczucia dla wszystkich których wkurzają niewierzący. Dla tych
wszystkich, którzy wmawiają sobie że ateista tuż przed śmiercią się "nawróci". Otóż moi mili nie
nawróci się. Przykładów jest wiele choćby Christopher Hitchens czy Zbigniew Religa ateiści aż do
śmierci.
"Nie wiem na czym polega wiara w wiedze i logikę ale wiem na czym polega posługiwanie się wiedzą i logiką, moim zdaniem jest to jak najbardziej wskazane i życiowe."
Chodziło nam o to samo, zresztą dobrze to wiedziałeś ;)
"Rust robił to przez cały serial aż do ostatniego odcinka kiedy to zaczął opowiadać o kontaktach ze zmarłymi i walce światła z ciemnością."
"Kontakty ze zmarłymi" to tylko jedna z możliwych interpretacji, bo on nie pisał żadnych oczywistych kwestii. A walkę światła z ciemnością można też ładnie wytłumaczyć nawet tym, że po prostu zaczął mieć ślepą nadzieję, i wcale nie uważałbym tego jako brak logiki w jego nakreślonym charakterze.
"Oczywiście można powiedzieć że on się nie nawrócił, a jedynie zaczął opowiadać bajdy ze względu na uraz mózgu ale to niewiele zmienia. "
Nie bajdy, tylko coś, co poczuł, coś ważnego dla niego, i to że akurat to wyjawił Marty'emu, było całkiem zrozumiałe. To był moment przełomowy w jego życiu, dostał coś w rodzaju nadziei. Chyba nie do końca zrozumiałeś tragedii Rusta, tej strasznej świadomości w ciągu kilkudziesięciu lat, poczucia zrezygnowania wobec świata. Dostał jeden argumencik, może to nawet były wytwory umysłu. Ale to nadal była jakaś ciepła nadzieja, że nie jest sam. I naprawdę jest to chyba najbardziej konsekwentne i oryginalne zakończenie jakie widziałem, a przynajmniej jest ono w czołówce.
"Z gościa ze sprawnym umysłem zrobili świra a zajęło im to jeden odcinek."
Albo raczej udowodnili, że ma otwarty umysł i że kiedy coś dziwnego doświadcza, to przynajmniej nie stara się o tym zapomnieć, tylko się nad tym zastanawia.
"Jeśli to choroba umysłowa to była bardzo łaskawa bo pozwoliła mu przeprowadzić sprawę od początku do końca mimo że trwało to przecież kilkanaście lat."
Nawet jeśli, to co w tym dziwnego, że po jakimś czasie nastąpiło "przeciążenie"? Ludzie nie mają jednego punktu widzenia przez całe życie. Zresztą mówiłem o tym punkcie przełomowym.
"No i jeszcze jedna sprawa. Nie wiem jakich zatwardziałych ateistów masz na myśli i skąd wiesz w jakim stopniu byli zatwardziali, nie wiem również jakie mieli wątpliwości i skąd ty o nich się dowiedziałeś aczkolwiek twierdzę (nawiasem mówiąc to co pisałem od początku) że wiara w duchy, czy bóstwa rodem ze świętych ksiąg wymaga odłożenia logiki do szuflady."
Owszem, zgadza się. Tylko że my mówimy tutaj o serialu True Detective, a nie o wytworach Twojej nadinterpretacji. Bo ja tam o stricte duchach, czy bóstwa rodem ze świętych nie słyszałem. Facet "poczuł" m.in. swoją córkę, za którą tyle czasu tęsknił i to wyraził - jak można w takiej chwili posługiwać sie logiką, gdy poczuł "znak" od czegoś, co przypominało mu główny powód, dla którego Rust na dobrą sprawę stracił swoje życie, główną przyczynę jego wieloletniego cierpienia? To raczej chłodna kalkulacja byłaby paradoksalnie w pewnym sensie nielogiczna. O to chodzi. Dlatego to jest tak niejednoznaczne. Zakończenie jest dyskusyjne i nie da się go jednoznacznie określić, bo pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi.
Zresztą pomijam już fakt, że nie ma jednoznacznej deklaracji Rusta czy był ateistą. Krytykowanie kościoła to jeszcze nie ateizm, a przynajmniej niekoniecznie. Mógł teoretycznie w coś wierzyć bądź się zastanawiać.
"A walkę światła z ciemnością można też ładnie wytłumaczyć nawet tym, że po prostu zaczął mieć ślepą nadzieję, i wcale nie uważałbym tego jako brak logiki w jego nakreślonym charakterze."
Tak po prostu zaczął mieć ślepą nadzieję. To fajnie ale Rust, którego znam z poprzednich odcinków nie pierdzielił farmazonów o świetle i ciemności. Zakładam oczywiście że po przejściu śmierci klinicznej nie zmieniamy się nagle w kogoś zupełnie innego. Możemy założyć że się zmienił albo że był niepoczytalny ale nie ma to dla mnie wielkiego sensu w kontekście całego sezonu. No może jeden wniosek że komuś pasował ateista pijak i ćpun który nagle zaczyna wierzyć/ przekonywać się do tego pomysłu że istnieje życie po śmierci.
"Albo raczej udowodnili, że ma otwarty umysł i że kiedy coś dziwnego doświadcza, to przynajmniej nie stara się o tym zapomnieć, tylko się nad tym zastanawia."
Widzisz i to jest sedno sprawy bo moim zdaniem ktoś kto ma dużą wiedzę, posługuje się logiką i dedukuje (bo w końcu jest detektywem) zapewne potrafiłby sobie wytłumaczyć swoje doznania, prawdopodobnie nawet nie musiałby ich wymyślać bo zapewne czytał już kiedyś w swoim życiu o tym jak śmierć kliniczna może wpływać na mózg i jak owe bodźce są przez ludzi interpretowane. Ja nie widziałem tam zastanawiania się, ja widziałem pewność. Gdyby się zastanawiał to chyba spojrzałby na swoje bliskie spotkanie z różnych stron i znalazłby różne argumenty ale tego niestety nie uświadczyliśmy. Dla mnie nie było tam zastanawiania się czy rozmyślań a prędzej pierwsze objawy szaleństwa. Jeśli mówię że "ja to czułem" to raczej nie wygląda na zastanawianie się, gdybym powiedział "wydaje mi się że coś takiego czułem ale mogę się mylić" to by było zastanawianie się.
"Nawet jeśli, to co w tym dziwnego, że po jakimś czasie nastąpiło "przeciążenie"? Ludzie nie mają jednego punktu widzenia przez całe życie. Zresztą mówiłem o tym punkcie przełomowym."
Którzy ludzie zmieniają punkt widzenia i na jaką sprawę? Warto byłoby to zdefiniować bo choć nie mogę być pewny tego co się wydarzy ze mną w przyszłości to zakładam że nie dojdę nagle do wniosku że potrafię latać niczym ptak jeśli tylko znajdę odpowiednio wysoką skałę albo że tak naprawdę to jestem hobbitem. Choć nie mogę wykluczyć że w przyszłości dojdę do takich wniosków wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne, a Ty jak uważasz?
" Facet "poczuł" m.in. swoją córkę, za którą tyle czasu tęsknił i to wyraził - jak można w takiej chwili posługiwać sie logiką, gdy poczuł "znak" od czegoś, co przypominało mu główny powód, dla którego Rust na dobrą sprawę stracił swoje życie, główną przyczynę jego wieloletniego cierpienia? "
Przepraszam bardzo co to znaczy "poczuł córkę" ? Możesz to zdefiniować? Zapewne nie ponieważ nie poczułeś tego czegoś co on, on zresztą też tego nie poczuł tylko wypowiedział kwestię napisaną w scenariuszu. Byc może tu jest właśnie pies pogrzebany. Twierdzisz że nie mówimy tu o wierze w zjawiska paranormalne, życie po śmierci itp a następnie mówisz że on tylko poczuł swoja zmarłą córkę... nie wiem jak Ty ale ja jakoś nie czuję zmarłych być może stąd się bierze ten mój paskudny sceptycyzm, który nawiasem mówiąc był dość bliski owemu detektywowi, przynajmniej do ostatniego odcinka.
A tak nawiasem mówiąc to skoro miał takie wizje i odloty to dlaczego nie łyknął obsesji od mordercy? W końcu naoglądał się niemało krzaczków, trzymał je nawet w mieszkaniu i magazynie. On cały czas wiedział co ma robić i kogo ściga, dlaczego nie pomyślał np że fajnie by było zabić kogoś i przyprawić mu rogi?
"To raczej chłodna kalkulacja byłaby paradoksalnie w pewnym sensie nielogiczna" Ale cały czas zdajemy sobie sprawę z faktu że cała rozmowa odbywa się nie tuż po śmierci klinicznej tudzież akcji ścigania mordercy tylko po pewnym czasie kiedy wyzdrowiał na tyle że mógł opuścić szpital? Czy to zbyt mało czasu dla detektywa żeby wyciągnąć logikę z szuflady?
"Zresztą pomijam już fakt, że nie ma jednoznacznej deklaracji Rusta czy był ateistą. Krytykowanie kościoła to jeszcze nie ateizm, a przynajmniej niekoniecznie. Mógł teoretycznie w coś wierzyć bądź się zastanawiać."
Naturalnie, a kiedyś mógł też być kobietą i tańczyć w barze nocnym, przecież nie możemy tego wykluczyć tyle że może zamiast fantazjować i dokładać od siebie zostańmy przy najbardziej prawdopodobnych odpowiedziach, które nasuwają się same.
"Zakładam oczywiście że po przejściu śmierci klinicznej nie zmieniamy się nagle w kogoś zupełnie innego. "
W pewnym sensie owszem, pod pewnymi względami. Człowiek na skraju śmierci ma różnego rodzaju objawienia (czy, jak wolisz, majaki - zalezy od punktu widzenia). I to jest jedna z kwestii, które sprawiają, że kończą nam się wspólne punkty odniesienia, o czym napiszę jeszcze poniżej.
"Ja nie widziałem tam zastanawiania się, ja widziałem pewność. Gdyby się zastanawiał to chyba spojrzałby na swoje bliskie spotkanie z różnych stron i znalazłby różne argumenty ale tego niestety nie uświadczyliśmy. Dla mnie nie było tam zastanawiania się czy rozmyślań a prędzej pierwsze objawy szaleństwa. Jeśli mówię że "ja to czułem" to raczej nie wygląda na zastanawianie się, gdybym powiedział "wydaje mi się że coś takiego czułem ale mogę się mylić" to by było zastanawianie się."
Ok, niech będzie, czuł to. Tylko że to był punkt, w którym on mało co nie postradał życia, więc wrażenia są mocne, prawdopodobnie mocniejsze niż
"Przepraszam bardzo co to znaczy "poczuł córkę" ? Możesz to zdefiniować? Zapewne nie ponieważ nie poczułeś tego czegoś co on, on zresztą też tego nie poczuł tylko wypowiedział kwestię napisaną w scenariuszu. Byc może tu jest właśnie pies pogrzebany. Twierdzisz że nie mówimy tu o wierze w zjawiska paranormalne, życie po śmierci itp a następnie mówisz że on tylko poczuł swoja zmarłą córkę... nie wiem jak Ty ale ja jakoś nie czuję zmarłych być może stąd się bierze ten mój paskudny sceptycyzm, który nawiasem mówiąc był dość bliski owemu detektywowi, przynajmniej do ostatniego odcinka."
Ujmę to tak: to, co napisałem, to moja teoria, a pisząc, że ją "poczuł", stwierdzam, że jest to możliwość sprzężenia jego wewnętrznych wrażeń i stąd to pochodzi, można tak stwierdzić. I przypominam, że Ty również nie poczułeś tego co on, więc wiesz ;) A nie czułeś zmarłych może dlatego, że nie przeżyłeś śmierci klinicznej (nie, ja też nie przeżyłem, ale biorę pod uwagę różne możliwości, że tak powiem :P). Ale faktem jest, że śmierć kliniczna jest uwążana za mocne przeżycie.
"Którzy ludzie zmieniają punkt widzenia i na jaką sprawę? Warto byłoby to zdefiniować bo choć nie mogę być pewny tego co się wydarzy ze mną w przyszłości to zakładam że nie dojdę nagle do wniosku że potrafię latać niczym ptak jeśli tylko znajdę odpowiednio wysoką skałę albo że tak naprawdę to jestem hobbitem. Choć nie mogę wykluczyć że w przyszłości dojdę do takich wniosków wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne, a Ty jak uważasz?"
"Naturalnie, a kiedyś mógł też być kobietą i tańczyć w barze nocnym, przecież nie możemy tego wykluczyć tyle że może zamiast fantazjować i dokładać od siebie zostańmy przy najbardziej prawdopodobnych odpowiedziach, które nasuwają się same."
No właśnie w tym problem, że się nie nasuwają, a przynajmniej nie mi. I wydaje mi się, że, jak już napomknąłem na początku mojego posta, dalej już nasza dyskusja powoli się rozchodzi na różne tory, których nie idzie się pogodzić. I to nie żaden przytyk, po prostu mamy w tej kwestii tak różne poglądy, że powoli odczuwam wrażenie, jakbyśmy niemal gadali w innych językach. Dla Ciebie to wariactwo i "odloty", porównywalne z lataniem itd. - dla mnie to trochę inna kwestia, patrzę na to zupełnie w odmienny sposób, bo biorę pod uwagę bardziej sceptyckie teorie, ale raczej z perspektywy osoby wierzącej. I fajnie, że przedstawiliśmy swoje spojrzenia na te sprawy nie bijąc się po głowach po drodze, co tutaj jest czymś trudno spotykanym, ale dalsza rozmowa raczej prowadzi w najlepszym razie do obrzucania się bez końca argumentami o zupełnie innym ciężarze i punkcie odniesienia, na co nie mam ani specjalnie czasu teraz (zaraz mam znowu jakieś zajęcia, potem się uczę i rozkminiania mam już pełno, stąd też te czasem zdawkowe odpowiedzi z mojej strony :D), ani chyba nawet siły. Niemniej dzięki za fajną dyskusję, jeżeli chcesz coś dodać, to chętnie jeszcze przeczytam, ale jeżeli coś odpiszę, to raczej niedużo :)
Clue mojej wypowiedzi w każdym razie pokrywa się z tym, co kilka osob już pisało, nawet zresztą pod wieloma względami powtarzałbym to z grubsza to, co oni pisali - niezaleznie od tego, czy zachowanie Rusta ktoś uważa za sluszne, czy nie, nie ma w tym nic nielogicznego i niespójnego - można się co najwyżej z nim nie zgadzać i stwierdzać, że np. błądzi po ciężkim przeżyciu. Podkreślam to, bo boję się, że z mojej ściany tekstu nie musi to do końca wynikać, bo jestem już mocno zmęczony :P
Być może Rust się nie nawrócił? Być może doskonale wiedział, że ta wizja to wytwór umierającego mózgu, ale uznał, że zaakceptuje to, że jest mu z tym dobrze. Przecież nie powiedział nic o Bogu o nawróceniu, powiedział tylko, że czuł miłość córki i ojca, nie mówił co to spowodowało. Wiedział, że jego życie jest beznadziejne, sam przyznawał, że nie widzi sensu w istnieniu, ale nie ma odwagi odebrać sobie życia, więc gdy umierał a przy tym poczuł tę miłość postanowił się nie opierać.
ale czy Rust byl ateista? byl raczej poszukujacym, watpiacym agnostykiem, a sama wizja na progu smierci nie wziela sie znikad, bo nawiazuje do jego rozwazan o wymiarze wiecznosci i istotach z tamtego wymiaru, dla ktorych nasz swiat, jak on to mowi, jest niczym kolista plaskorzezba. Wiec koncowa wizja jest niejako dopelnieniem przedstawianego przez Rusta modelu wszechswiata.
Oczywiście że był ateistą i w żadnym wypadku nie poszukiwał ani nie wątpił. Odsyłam do wizyty w kościele z 2 odcinka i jego genialnego monologu.
Masz na mysli chyba trzeci odcinek, w ktorym nasmiewa sie z czlonkow tego kosciola, czy tez ogolnie krytykuje moralna hipokryzje tzw. wierzacych, ale nawet najgorsza krytyka religii i jej wyznawcow nie czyni jeszcze z czlowieka ateisty. Rust, co prawda nieswiadomie, ale dazy do poznania droga bliska gnostycyzmowi, poza glownymi nurtami religijnymi.
„Rust, co prawda nieswiadomie, ale dazy do poznania droga bliska gnostycyzmowi, poza glownymi nurtami religijnymi”. .
Ale o którym momencie życia Rusta piszesz?
1. Rust jako nastolatek mieszkał na Alasce. Wałęsał się i snuł rozmyślał, na temat „najważniejszej Opowieści” , faktycznie, mógłby poszukiwać.
2. Rust jako gliniarz po przejściach, 1995 AD uważa świat za kosmiczny śmietnik, zamieszkały przez wrażliwe mięso, niczego nie poszukuje.
3. Rust po wizycie w Carcossie, mówi, iż w tym jednym momencie akurat Światło zwyciężyło. I to mi tez nie pasuje do gnostyków, pomimo wszystko, oni (o ile dobrze pamiętam) wierzyli w dualizm i raczej nie wierzyli w możliwość zwyciężenia którejkolwiek z sił.
Jak gdzieś walnąłem głupotę, proszę o wyrozumiałość.
Bliski gnostycyzmowi, bo opierajacy sie na wglądzie, nie wierze, nie mialem na mysli zadnego systemu wierzen. To co mnie interesuje, to ewolucja w jego postrzeganiu swiata. W ktoryms z pierwszych odcinkow charakteryzuje zycie ludzkie, jako wieczny kołowrót mąk (przychodzi na mysl sansara z mitologii wschodu), stałe powielanie tych samych bledow. To jest ten moment kiedy dostrzega, ze zycie przecietnego czlowieka, ale tez i jego samego jest bladzeniem w ciemnosci. Tyle ze Rust jest juz tego swiadom, a tylko swiadomosc moze ewoluowac, uwalniac sie z tej ciemnosci wlasnej ingorancji. I widzimy to wlasnie wtedy, kiedy probuje spojrzec na siebie i ten swiat z punktu widzenia wiecznosci, to jest poczatek przemiany. Dlatego tez postac Rusta jest tak interesujaca, bo absolutnie nie jest jednowymiarowa. A widze, ze wiekszosc chcialaby przypiac konkretna latke tej postaci i ma problem, kiedy widzi zmiane, troche na zasadzie - przeciez ktos kto kibicuje Barsie nie moze nagle zaczac kibiowac Realowi, no komon... a jednak postrzeganie swiata to zupelnie inna sprawa i jesli jest niezmienne w osi czasu, to znaczy, ze cos jest z nami nie tak, albo tez osiagnelismy wlasnie doskonalosc i mozemy mowic do siebie "mistrzu" :)
Czy gnostycyzm to:
1. Postawa wobec możliwości poznania Absolutu („czy w ogóle mogę Go poznać?”)?
2. Metoda poznania Absolutu („jak mogę Go poznać?”)?
3. System wierzeń/przekonań/sądów/informacji na temat istnienia i istoty Absolutu („jaki On jest”?)?
Z tego co zrozumiałem czytając (a to dawno było) różne historie filozofii i teksty źródłowe, nie zależnie od tego, który z powyżej wymienionych poglądów na temat gnostycyzmu jako doktryny czy raczej prądu umysłowego należałoby uznać za słuszny, gnostycy zawsze wychodzili od różnie pojętego Absolutu. Nie, to nie Rust. Miał chyba zbyt duże obrzydzenie do tego śmietnika, i zamieszkującego go mięsa, aby zakładać sens poznania Absolutu albo, poszukiwać metod owego poznania.
Cyba.
Przynajmniej nie do finału.
Moim zdaniem, oczywiście.
Kwestie „wiecznego powrotu mąk” by Rust, widzę troszeczkę inaczej:
Rust to człowiek który ma bardzo pesymistyczny pogląd na miejsce człowieka w świecie, oraz na ludzką egzystencję, a z drugiej strony medytuje scenę w której Chrystus zgadza się na ukrzyżowanie. Czyli: ma świadomość cierpienia, oraz zdaje sobie sprawę z jego beznadziejnej bezsensowności. Co więcej, według niego ta tragedia ludzkiej egzystencji będzie się powtarzać, over, and over againe. Ciągle znajdą się ci, którzy „znajdą w sobie nieposkromioną pychę, aby przywlec duszę z nieistnienia do tego.... mięsa”, by potem owo mięso uzyskało złudzenia że jest się osobą, aby znaleźć się w w zamkniętym pokoju, śniąc, i jak to bywa na końcu snów, spotkać potwora.
A potem, w ostatniej nanosekundzie życia, gdy potwór już kończy już to, co robią z nami potwory, rozumiemy, że wszystko absolutnie wszystko co tworzyło nas jako osoby, jest iluzją – nasza egzystencja jest „snem o tym że jest się... osobą”. Czyli to nie jest tak że życie jest powarzeniem tych samych błędów, to jest tak że życie jest powtórzeniem błędu - jakim jest życie per se.
„Tyle ze Rust jest już tego świadom, a tylko świadomość może ewoluować, uwalniać się z tej ciemności własnej ignorancji. I widzimy to wlasnie wtedy, kiedy probuje spojrzec na siebie i ten swiat z punktu widzenia wiecznosci, to jest poczatek przemiany”. I to jest chyba najlepsze podsumowanie finału TD jakie kiedykolwiek czytałem. Ludzie chcieliby widzieć w tym „początku przemiany” nawrócenie, czyli jej koniec!!! To tak jakby po przeczytaniu pierwszego rozdziału książki, w której Przystojny Pan i Piękna Pani spotykają się, zamknąć tę książkę, i twierdzić, że ostatni rozdział mówi o ich nocy poślubnej. Prawdopodobne, ale prawdopodobne też są też i inne zakończenia.
Masz rację. Rust już po finale jest może nie od razu gnostykiem, ale jest bliski gnostycyzmowi (w rozumieniu metody – poszukiwanie oparte na wglądzie). Już po finale, bo przed to to był taki „Nietzsche na zejściu z amfy”
Glownym nurtem pradow gnostycystycznych jest poglad, ze ten swiat jest nieudanym tworem uzurpatora, tworem w ktorym duch (czy tez "substancja" prazrodla) zostal uwieziony i czeka w postaci iskry uspiony w kazdym ludzkim mikrokosmosie, tylko czesc rodzaju ludzkiego przeczuwa (czy tez zachowala resztki pamieci) jej istnienia, z tego czesc bedzie w stanie ja obudzic, z ktorych tylko czesc bedzie w stanie pochowac swoje stare "ja", by ten czlowiek z "innego swiata" mogl sie dalej rozwijac. Gnoza jest wglądem-wiedzą-poznaniem, ale czy absolutu, nie sadze. Zeby cos poznac, trzeba mowiac kolokwialnie stanac obok, a jak tu stanac obok absolutu :) Imho poznanie gnostyczne jest czyms na ksztalt dostepu do V.A.L.I.S Philipa Dicka, ktory jest zarowno uniwersalnym systemem niewerbalnej komunikacji, jak i uniwersalna baza danych wszechswiata, w ezoteryce zwanym kronika Akaszy.
"...Czyli to nie jest tak że życie jest powarzeniem tych samych błędów, to jest tak że życie jest powtórzeniem błędu - jakim jest życie per se."
tak dokladnie, ale tez w ktoryms z monologow Rust stwierdza cos w tym stylu, ze pewnie juz to robil w poprzednim zyciu i ten sam blad popelni za kazdym razem w kolejnych.
"Ludzie chcieliby widzieć w tym „początku przemiany” nawrócenie, czyli jej koniec!!! To tak jakby po przeczytaniu pierwszego rozdziału książki, w której Przystojny Pan i Piękna Pani spotykają się, zamknąć tę książkę, i twierdzić, że ostatni rozdział mówi o ich nocy poślubnej. Prawdopodobne, ale prawdopodobne też są też i inne zakończenia."
wlasnie, Rust stoi raczej gdzies po srodku swojej drogi, pierwszy raz akurat swiatlo zwyciezylo, ale moze to jedynie jednostkowe zwyciestwo w tym ograniczonym wymiarze, iluzja kojaca na chwile męki mięsa, ktore sni wciaz ten sam sen o sobie...
Cóż... co do gnostyków, to najwidoczniej po raz kolejny coś pomieszałem, wniosek stąd taki, że trzeba będzie powtórzyć kilka lektur. Z tego co pamiętam (o coraz mniej daje wiarę rzetelności swojej wiedzy) gnostycy mieli obrzydzenie do materii. Ja to rozumiałem jako „Platonizm do kwadratu” (taka bardziej ekstremalna forma jego nauki o ideach). A to już Rust jak najbardziej z tym jego obrzydzeniem do tego.... mięsa. Rust jednakże wykluczał jakikolwiek udział ducha w naszej egzystencji. O ile o można używać tak wyszukanego słowa, w odniesieniu do tego.... mięsa. Gnostycyzm jednak niósł nadzieję, jednakże Rust jej nie miał – uznając świadomość za wynik błędu w programie.
Nie Rustwoi nie chodziło o to że coś robił w poprzednim życiu, o ile pamiętam. Mówił o pułapce życia, o tym że zostaliśmy wciągnięci w pułapkę życia, wyposażeni w złudzenia i zabetonowani w tej pułapce dzięki instynktowi samozachowawczemu. Na szczęście są potwory (nie musi to być przecież morderca – kultysta, może to być rak dupy, albo nieostrożny kierowca którego spotykamy przechodząc przez źle oznakowany zakręt) który podaruje nam tą ostatnią nanosekundę życia, w której WRESZCIE mamy możliwość zrozumieć, że nic nie rozumieliśmy – bo to przedtem to była iluzja. Nie ma mowy o żadnym poprzednim życiu, nie ma, ponieważ KAŻDE życie jest jednym i tym samym – trwaniem w pułapce, w oczekiwaniu na Potwora kolejnego egzemplarza jednego i tego samego kawałka... mięsa.
On się tam nie naśmiewa tylko precyzyjnie wyraża swoje poglądy na temat wiary, religii, osób wierzących oraz tego do czego wiara ludzi naiwnych jest wykorzystywana. Jak dla mnie wyraził się dość jasno.
Kwestia nawrócenia wydaje mi się nadinterpretacją.
Nie zapominajmy, że zakończył się właśnie ważny etap w życiu Rusta, dłuuugi, trwający latami czas obsesji. Myślę, że ogrom ciężaru, który teraz zrzucił spowodował u niego wręcz psychiczny odjazd :) Dołączmy do tego zmiany w mózgu zachodzące w momencie śmierci i voila.
Ośmielę się również znaleźć pewne powiązanie między śmiercią jego córki, tym jak to przeżył, jak możliwe że podświadomie traktował szukanie morderców innych dzieci jako swoiste odkupienie i kiedy w końcu udało mu się zamknąć sprawę - córka pojawia się w wizjach towarzyszących śmierci. Jakoś tak wydaje się zbyt oczywistym zbiegiem okoliczności - fakt, że akurat wtedy Rust jest w stanie ponownie "spotkać" swoje dziecko - wcześniej widzimy to bodajże raz, w formie przywidzenia. No i może dopiero w momencie zakończenia sprawy i własnej śmierci POZWOLIŁ sobie na uczucie miłości, której wcześniej uważał, ze nie jest godny (?). (jeżeli ktoś już dokonał tej interpretacji to sorry, ale nie czytałam wcześniejszych postów)
Nie uważam, żeby zaszło tu jakieś duchowe, religijne przebudzenie, czy nawrócenie. Po prostu, najzwyczajniej w świecie go popuściło! Dla mnie ta scena to był Rust mówiący, że mu ulżyło i że widzi świat jaśniej. Tylko powiedział to w swoim zawiłym, popieprzonym stylu :P
W spokojniejszej formie widać tą ulgę również u Marty'go.
Jedyne co mnie bardzo rozbawiło, to Rust - Chrystus w szybie :D
Ja nie mam nic przeciwko zmianie poglądów bohatera, równie dobrze mógłby zostać potem księdzem albo seryjnym mordercą. Tylko oczekiwałbym że przez około 8h serialu ta przemiana zostanie jakoś sensownie pokazana od początku aż do końca, tak żebyśmy mogli zauważyć jej etapy a nie gdybać co autor miał na myśli. Jakoś nie widzę w tym sensu.
Dlatego też nie uważam za logiczne, żeby Rust się nawrócił, gdyż to by wyglądało, jakby ktoś nacisnął guziczek i przełączył go na tryb "wierzący". Taka gwałtowna przemiana bardziej mi się kojarzy z fizyczną zmianą, dlatego osobiście obstaję przy uczuciu ulgi, na którą zareagowało zarówno ciało, jak i umysł. Wydaje mi się, że nawet wizja, której doświadczył Rust w labiryncie była manifestacją zbliżającego się końca wieloletniego napięcia i stresu i jego oczekiwania.
Dla mnie Rust po prostu... wyszedł z mroku, w którym żył wiele, wiele lat. To i trochę oślepiło chłopinę :)
Tak ja to sobie interpretuję, ale oczywiście dopuszczam do siebie, że mogę się mylić :)
Może tak ma być, że każdy to sobie zinterpretuje, jak chce. Najbardziej zastanawia mnie, że w sumie nikt nie wspomina pewnej "przemiany" Martiego. Właściwie przez cały sezon był człowiekiem niewiele zastanawiającym się nad głębszym sensem, że tak to ujmę, jednocześnie przejawiając bardziej "optymistyczne" podejście - takie zwykłego człowieka w stylu: jest zło, wszyscy widzą, ale może nie jest tak źle, po coś to wszystko jest, ma się rodzinę, ma się kochankę - ujdzie. A na koniec stwierdza, że ostatecznie ciemność wygrywa i te drobne punkty światła wobec niej giną.
Mnie zastanawia co za detektywi pierdzielą banały na temat wojny światła z ciemnością? Rusta tłumaczą prochy i śmierć kliniczna a Martiego co?
Temat „wojny światła z ciemnością” to najważniejszy temat w kulturze od ZAWSZE. I nie chodzi mi tu o tylko o Biblie, chrześcijaństwo czy jakąkolwiek religię... to podstawa społeczeństw, refleksja na temat genezy zła, istoty zła, granic zła, sensu i sposobu zwalczania zła oraz czy w ogóle zło da się zwalczyć. Tak więc trochę szacunku, bo sam wywodzisz się z kultury dla której te kwestie są fundamentalne.
Zawód policyjnego śledczego, SZCZEGÓLNIE w wydziale zabójstw SZCZEGÓLNIE w USA SZCZEGÓLNIE w Luizjanie to profesja, której przedstawiciele dosłownie są świadkami, i uczestnikami tej wojny. Dlatego dziwniejsze mi wydaje się gdy, używając Twojego języka, „nie pierdzielą” takich „banałów”.
Ksantypa_2 wspomniała, słusznie, o przemianie Marty'ego. A przemiana ta była bardziej diametralna (w niektórych aspektach) niż przemiana Rusta. Wydaje mi się iż źródła tej przemiany są dość jasne. Zresztą, temat wałkowany tu od tygodnia bodajże, nie ma sensu się produkować.
" to podstawa społeczeństw, refleksja na temat genezy zła, istoty zła, granic zła, sensu i sposobu zwalczania zła oraz czy w ogóle zło da się zwalczyć"
Tja to pasjonujące tematy i teraz jestem już pewien, przekonałeś mnie, że gliniarze kiedy znajdują na ulicy kolejne wypatroszone zwłoki dokładnie tym się zajmują. Kiedy jakiś diler zastrzeli drugiego dilera to zaraz po otaśmowaniu miejsca zbrodni czytają biblię, a może nawet cytują Mickiewicza. Nie rozmawiamy tutaj o kulturze tylko pracy policyjnej.
Jeżeli widzisz małolata który się naćpał a następnie zastrzelił pierwszą napotkaną osobę to wtedy musowo musisz pomyśleć o wojnie dobra ze złem, to nasuwa sie samo...
O słodki Boże.....
Trudnym jesteś rozmówcą, komarrek27, nie powiem...
Nie napisałem, że gliniarze jak znajdują wypatroszone ciało zajmują się roztrząsaniem sensu walki dobra ze złem. Niby dlaczego uważasz, że ja coś takiego miałem powiedzieć? Albo inaczej: dlaczego akurat to zrozumiałeś z mojej wypowiedzi? Gliniarze jak znajdują wypatroszone ciało to przede wszystkim zabezpieczają ślady kryminalistyczne, potem je analizują itd. A mnie chodziło o to, że przy tak ekstremalnej pracy, to ciężko nie zastanawiać CHOCIAŻBY CZASEM się nad jej sensem. Na przykład w momencie gdy ciało jest zapakowane, łuski zabrane, świadkowie przesłuchani....
Zresztą, nawet w TD Marty i Rust zdecydowaną większość czasu jaki spędzają w robocie poświęcają właśnie na robotę. A Marty, jak Rust mu wyłożył podstawy swojego poglądu na świat poprosił o to, żeby samochód był „miejscem cichej refleksji”. Detektywi nie roztrząsają kwestii głębszych gdy pracują – najbardziej charakterystyczne sceny z ich sporów to sceny w samochodzie, w barze, czy właśnie w szpitalu.
W żadnej minucie serialu, w żadnej jego scenie, ani w żadnym momencie nie można jakiejkolwiek wypowiedzi bohaterów uznać za niezgodną z mentalnością czy zwyczajami swoich zawodów czy ról.
Przy okazji: praca policyjna to część kultury (rozumianej jako materialny i niematerialny dorobek ludzkości albo poszczególnych jej społeczeństw). Korzysta z jej dorobku (chociażby z dorobku rożnych nauk) a także ja tworzy (chociażby poprzez weryfikowanie metod kryminalistycznych, albo na przykład tworzenie rożnych stereotypów, albo poprzez tworzenie pojęć języka i na milion innych sposobów). Rozmawiając o pracy policyjnej, rozmawiamy o kulturze.
To że człowiek zastanawia się nad sensem swojej pracy i wieloma innymi sprawami jest zupełnie normalne pytanie tylko w jaki sposób to robi. Między zastanawianiem się nad sensem swojej pracy a durnowatymi gadkami o walce światła i ciemności jest jednak spory kanion. A przynajmniej ja tak to widzę. Gadki o świetle i ciemności pasują bardziej do wojownika Jedi a nie do policji. No ale kto co lubi.
" Rozmawiając o pracy policyjnej, rozmawiamy o kulturze"
Rzeczywiście kiedy oglądałem film Drogówka widziałem tam sporo kultury.
Rozmowa dwóch gliniarzy o tym czy jest sens łapać złych gości, wobec faktu że i tak gnój wyjdzie na warunkowe za trzy lata i zrobi to samo, oraz rozmowa dwóch dwóch teologów o możliwości zwycięstwa światła nad ciemnością mają ze sobą bardzo, ale to bardzo dużo wspólnego. W swojej istocie, może to być tak naprawdę jedna i ta sama rozmowa. To czy jest durnowata czy nie zależy od kontekstu, wniosków i przesłanek, na których podstawie rozmawiający wnioski wyciągnęli. Czasem jest tak że gliniarz zmienia się w filozofa, czasem jest tak że filozof używa języka pasującego bardziej gliniarzowi.
Jeśli powiesz: „O Pani! Serce złamałaś me serce swą niewiernością” oraz jak powiesz „ty szmato! puściłaś się” w obu przypadkach korzystasz z kultury – poprzez użycie języka, korzystanie z pojęć, wykorzystanie ich konotacji, umieszczanie wypowiedzi w pewnym kontekście. I czy to będzie durnowate lub nie zależy właśnie od kontekstu.
Żadna, ale to żadna z wypowiedzi bohaterów TD nie została umieszczona w serialu w sposób durnowaty, nierealistyczny czy nie trafny, Można się z nimi zgadzać lub nie, uważać je za uzasadnione lub nie, ale nie były, moim zdaniem durnowate.
jak kilka osób w temacie już słusznie zauważyło, że nie było żadnego "nawrócenia" :)
Uuuu, widzę że kogoś bardzo zabolało bardzo logiczne i mądre zakończenie serialu, sorry kommarek ale percepcja świata oferowana przez Rusta przez cały sezon niestety nie jest w twoim zasięgu, nie chodzi mi o to że jestes gorszy czy cos, po prostu jestes strasznie zamknięty w swoich przekonaniach i nie dopuszczasz nieczego innego do siebie, Rust jest raczej bohaterem który swój światopogląd opiera na swoim doświadczeniu, przemyśleniach i jego osobistej percepcji świata. Poza tym widzę że cały twój wątek i twoje przemyślenia opierają się na nawróceniu Rusta na katolicyzm, tak to czytam między wierszami bo w Polsce ateista to raczej anty-katolik mający mało wspólnego z prawdziwym "ateistą". Natomiast w ostatniej scenie ani razu nie usłyszymy o Bogu czy czymkolwiek podobnym próbującym uchylić nasz rąbek tejamnicy o którą wiarę chodzi (ja strzelam w buddyzm bo najbardziej pasuje do definicji Rusta). Tak więc... niewyobrażam sobie jak wielkie jest twoje oburzenie że wiara jest wszędzie, niestety ale nawet Ty nie umiesz pojąć wszystkiego. Większość anty-katolików wyśmiewa się z wiary w adama i ewę, dla mnie ludzie którzy tak robią są ignorantami, tak samo ludzie którzy wierzą w to że to był faktycznie tylko Adam i Ewa, walka między światopoglądami będzie trwała dopóty dopóki większość osób będzie zamknięta na wszystko oprócz woich przekonań. Rust był zamknięty i moim zdaniem koniec sezonu nie mówi nam o jego nawróceniu czy też nagłej wierze , mówi nam o jego otwarciu, eksplozji światopoglądowej dzięki nowemu doświadczeniu.
tam było jakieś nawrócenie? raczej pozbył się cynizmu i pogodził się ze śmiercią córki; owszem taki akt może wydawać się religijnym, bo religia zawłaszcza właśnie zwykłe ludzkie odruchy poprzez nazywanie ich "nawróceniem", "natchnieniem";
po prostu religijni ludzie uważają, że człowiek bez boga jest zepsuty, zły, czyli klasycznie manipuluje przy pomocy bezpodstawnego poczucia winy itd. a nie ma to za wiele wspólnego z religijnością tylko z ludzką naturą, charakterem, poziomem empatii;