Treść? Przecież wszytsko jasne...;)...................................................
LG - zaskakająca fabuła, świetny opis, dialogi spoko (zwłaszcza ostatni tekst) i co tu dużo pisać - świetne nawiązanie do TXF
Czytałam starocie i zauważyłam, że Piegża była królową tylko dlatego, że miała fajne pomysły. Więc (wiem, nie zaczyna sie zdania od "więc") LG jest cesarzową.
Baby, pisać! Z chlebem!
Bez przesady Bea. Piegża jest cesarzową, a ja jestem najwyżej królewski błazen (błaznowa?). Piegża teraz nie pisze, bo nie można słowami wyrazić doskonałości, a ja tworzę namiastki.
LG, jeżeli Ty jesteś błaznem i tworzysz namiastki to co mamy powiedzieć My ?? Musisz doceniac swój ogromny talent :)
a propos tego, co powiedziała Bea:
piegża, niegdyś królowa tylko dlatego, że miała fajne pomysły, dziś sflaczała, rozpita, rozczochrana, wiecznie w brudnym szlafroku i z fajką w zębach burdelmama, paplająca TYLKO o latarkach i innych rozpierdakach...
ech, żyzń, parchataja żyzń
kur.....cze, jako archetyp mogę robić, co mi się podoba!!! ;D
a te drugie to były skąd? z genetix???
(kurcze, muszę sobie obejrzeć znowu, bo już pozapominałam ,a to dobry znak, żeby wrócić do klasyki)
ja mówię, że muszę obejrzeć, a Ty mi,LG, scenariusz pod nos podtykasz ;D
dzięki, ale po drodze zaszłam jeszcze do jutuba na krótki seansik ;DDD
widze, że prócz talentu, który niewątpliwie posiada, LG jest też nadzwyczaj skromna ;DD no i jak tu nie lubić... ;D LG, genialne, w twoim wykonaniu wszystko tak brzmi. ale żeby nie powtarzać ciagle tego samego proponuję - pisz, bo wszyscy czekają ;]
HEJ A CO BEDZIE DALEJ NIE MOGE SIE DOCZEKAĆ WŁASNIE CZYTAM WASZE ZAKOŃCZENIA JESTEM NA CZEŚCI 43 ALE NAJPIERW PRZECZYTAŁAM 4 TAK MNIE ZAINTERESOWAŁO ZE OD 2 DNI NIE ODCHODZE OD KĄPA JESTEŚCIE NIESAMOWITE, BOSKIE MAM NADZIEJE ŻE BEDZIE CIĄG DALSZY GRATULUJE PA
PUK PUK JES TU KTOŚ CZY BĘDA JAKIEŚ NOWER CZESCU=I OPOWIADAŃ JA NIE MAM TALENTU ALE WASZA FANTAZJA BARDZO POPRAWIŁA MI CHUMOR PRZEZ TE SESJE MYSLAŁAM ZE PADNA A PRZYPATKIEM TRAFIŁAM NA WASZE FORUM JEST ŚWIETNE MAM NADZIEJE ZE NIEDŁUGO COŚ NAPISZECIE
HEJ CZYTAM WŁASNIE WASZE ZAKOŃCZENIE NYMER 3 JEST SWIETNE MACIE ZWARIOWANE POMYSŁY PEWNIE SKOŃCZE DO RANA I MAM NADZIEJE ZE DODACIE COŚ NOWEGOSAMA NIE MAM WENY ALE JESTEM WIELBICIELKA WASZEJ
hura, mamy nowego fana:) dziewczyny nie sądzicie że odliczanie czas zacząć? Dociągniemy do "Zakończenia 5"? postaram się dopomóc jak tylko mi przyjdzie do głowy jakiś pomysł:)
Zgadzam się z Tobą, trzeba stworzyć "Zakończenie 5" xD Moze nawet czynniej się w nie zaangazuje i opublikuje swoje opowiadania:)
tak tak ;D.
Ja już jestem w trakcie do Zakończenia 5 mam nadzieję, że zdążę na pierwszej stronie je wkleić ahh.
I co myślicie o kolejnym odcinku??? Jak dla mnie był całkiem... całkiem... szczególnie ostatnie sceny:P
Sprawa była fatalna, rano dowiedziała się, że w domu znaleziono 4 ciała, którymi musiała się zająć, 6 ciał rozkładające się od ok. 2 miesięcy.
To nie wszystko, znaleziono czyjeś biodro, szczękę, cztery kości piszczelowe, dwie strzałkowe w tym wszystkim najlepsze było to, że każda
pochodziła z innego ciała. Patolodzy zajęli się zwłokami, które się rozkładały, a Tempe miała się zająć resztą...
To wszystko nie ma sensu! To jest nie możliwe! To jest jakaś cholerna wielka kupa gówna! Skąd tam się wzięło tyle ciał? Kto jest takim katem?
O co w tym wszystkim chodzi ? - pełno błędnych myśli przechodziło przez mózg Temperance. Siedziała bezczynnie na schodach wpatrując się w sufit,
nie wiedziała co ma robić, jak się zabrać, które zwłoki pierwsze... Podszedł ktoś z tyłu głaszcząc ją po głowie i uspokajając ręką.
- Wiem, że to wygląda okropnie, sama nie wiem co myśleć...
- Angela daj spokój to jest tragedia.
- Skąd tyle ciał w jednym budynku ?
- A co ja Bóg jestem, nie wiem cholera jasna, nie wiem !!!
- Spokojnie już spokojnie, idę sobie.
Postanowiła nie odpowiadać miała naprawdę zły humor nic nie dodawało jej otuchy nawet cudowne uśmiechy Booth`a wszystko na nic.
To jest koszmar, sen, chce się obudzić, ale nie może.
Trzeba rozwiązać tą sprawę i zamknąć mordercę tych ludzi. Podeszła do stołu na którym leżały zwłoki, zaczęła notować i mówić do dyktafonu.
- Kobieta, lat około 17 może 25, rasa biała... - W tym momencie wszedł Booth i powiedział, że muszą jechać.
- Ty zawsze wiesz kiedy mi przerwać, co jest takie ważne?
- Na.. naa.. naszaa córka !?
- Co z nią, co się dzieje ?????
- Porwali ją !?
- Żartujesz sobie, powiedz, że to żart !! - Mówiła prawie łkając.
- Nie Temperance musimy jechać oni chcą jakiś pieprzony okup ...
- Wszystko przez ta głupią robotę zawsze muszę się w coś wpakować!!! Głupia jestem, wszystko przeze mnie!
- Nie mów tak, zbieraj się im szybciej to załatwimy tym szybciej ją odzyskamy!
- Ty to mówisz z takim spokojem, gdzie Parker ?
- W moim biurze bezpieczny.
- Cholera jasna Temperance Brennan jesteś najnieszczęśliwszą osobą na świecie !!
- Przestań Bones !!
Ruszyli w stronę drzwi, potem do samochodu, następnie do jakiejś rudery w której mieli się spotkać z porywaczami.
Czekali niespełna 15 może 20 minut po czym pojawił się męrzczyzna.
- Nie ja nie wierzę widzisz to co ja !? - Temperance z nie dowierzaniem wpatrywała się w mężczyznę, który trzymał ich córkę.
- Boże! Przecież to jest Sweets.
- Co ty, ty, ty robisz z moją, z naszą córką ? - Jąkając się wymówił zdanie...
- Oj nie znacie mnie jeszcze, kochany przyjacielu i koleżanko wplątaliście się w niezłą aferę, tym bardziej, że jestem w środku tego całego bagna.
- Powiedzcie Pa Pa swojej małej.
- Co ty odpierdzielasz Sweets ?
- To o czym zawsze marzyłem...
- Miał być jakiś okup, gdzie są porywacze, oddaj nam Gabrielle.
- Kpisz sobie ze mnie ! Jestem porywaczem, a zarówno niezłą szprychą.
- Sweets !!
- Nie wyciągaj broni pacz co maleństwo ma na szyi.
Sweets zaciskał nóż na wąskiej szyi Gaby, była taka przestraszona, miała zaledwie 3 lata, wszystko było takie zagmatwane.
Co zrobić ? Nic nie można było zrobić jeśli by zastrzelił Sweets`a zabił by również swoją córkę, a tego nikt nie chciał. Pozwolili mu odejść
przy końcu budynku mężczyzna - Sweets obrócił się i powiedział - Będziemy w kontakcie.
Tempe zaczęła szlochać, Booth nie mógł temu zapobiec, całą drogę płakała to był straszny widok. Booth wbiegł do Instytutu wołając Angelę
by porozmawiała z Tempe i ja w jakiś sposób uspokoiła, a on sam poszedł do Cam i powiedział o wszystkim.
Patrzyli na niego jak na wariata. Wszyscy nie sutannie powtarzali to nie możliwe, Sweets ten słodki, nie na pewno nie, ale to była prawda,
przerażająca prawda! Po chwili w progu pojawiła się Bones z Angelą pod ramię, wyglądała jakby ją wyciągnęli z grobu podczas transmisji meczu
hokeja. Nic nie było wiadomo na temat porwania po za tym, że w ta sprawę jest wplątany Sweets. W takim stanie Tempe była nieużyteczna w
Instytucie do niczego się ni przyda. Booth zabrał ją do domu zaparzył herbaty, po czym odebrał Parkera z biura. Siedzieli do późna, nie mogli usnąć,
to był ciężki naprawdę ciężki dzień, który się nie skończył.
Jak można spać z myślą, że ktoś ma twoją malutką, bezbronną córkę...
Powiem szczerze, że jestem nie zadowolona z tego dzieła ;( mam problemy, które nie pozwalają mi się skupić na pisaniu...
Oj Aguś ale fajne opowiadanie.. tylko szkoda że jest ono takie smutne.. ale początek naprawde jest bardzo fajny..
AguŚ ta część jest naprawdę niesamowita:) Smutna, ale fajna:) Mam nadzieje, że przez problemy swoje jakos przebrniesz:)Czekam na cedeka:)
Pzdr xD
Wszystko jasne....
Dedykacja: wszystkim, a zwłaszcza Aguś i Kqadzince
Od kiedy Cam zatrudniła Shawn’a w instytucie zaczęła panować atmosfera rozluźnienia i wesołości. Codziennie można było się natknąć na roześmianą Angelę. Nawet Hodgins odzyskał dawny zapał do przewidywania spisków. Widać było, że Booth bardzo polubił Shawn’a i ciągle z nim żartował. Tylko Brennan czuła się trochę zaniepokojona obecnością jeszcze jednego świra.
Pewnego dnia gdy Booth i Shawn rozmawiali ze sobą, usłyszeli rytmiczny stukot szpilek.
- Ten stukot szpilek rozpoznałbym… - zaczął Shawn
- Nawet w piekle? – dokończył Booth.
- Nie, zwłaszcza w piekle.
Shawn odwrócił się by spotkać się ze swoją nemezis*, gustownie ubraną kobietą około 40, w ciemnych włosach sięgających ramion i o spojrzeniu zdającym się przewiercać na wylot duszę Shawn’a.
- Dlaczego zawsze gdy cię widzę zbiera mi się na mdłości? – zapytała
- Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedział Shawn
- To twoja… - zaczął Booth
- Największy koszmar z moich koszmarów.
- Ładnie to powiedziałeś, jak na świnię- odpowiedziała
- Co ty jej zrobiłeś? – zapytał Booth
- Ona się tylko tak droczy... Wszystkich mężczyzn tak nazywa. Nie rozumiem dlaczego. Mamy ślady kopyt? Co chwilę chrumkamy? Zresztą świnie to bardzo miłe zwierzęta
- Właśnie zarobiłeś wielkiego plusa u Bones – powiedział Booth
- Większość frazeologizmów ze świniami jest nacechowanych negatywnie – zaczęła kobieta – Brudny jak świnia, schlać się jak świnia, to cechy mężczyzn
- Jak on miał na imię? – zapytał Shawn
- Kto?
- Wiesz kto
Kobieta spojrzała na niego zabójczym wzrokiem
- Chciałabym żebyś wrócił.
- Wchodzisz, wyzywasz, a potem mówisz czego chcesz i jeszcze liczysz, że to dostaniesz. Za kogo się uważasz? – powiedział Shawn
- Za kogoś kto Ci płacił przez 8 lat
- Ale…- zaczął Booth
- To moja była szefowa – odpowiedział Shawn – bez żadnych podtekstów, ok.?
Kobieta popatrzyła z politowaniem na Bootha i pokręciła głową. Booth poczuł się wdeptanym w muł
- A więc? – zapytała
- Czekałem na to przez ostatnie parę miesięcy…- zaczął Shawn – Nnie!
- Pracownicy zachowują się jak zombie. Jeszcze chwila, a zaczną składać ofiary jakimś pogańskim bóstwom byś wrócił. – mówiła kobieta. Shawn sprawiał wrażenie jakby miał to głęboko gdzieś. – Jesteś potrzebny laboratorium, jesteś potrzebny pracownikom, jesteś potrzebny MI.
- Niby do czego?
- Już dobrze wiesz do czego
- Czy wy… - zaczął Booth
- NIE! – odkrzyknęli oboje
- Łączy nas tylko praca – powiedziała kobieta – wszystko inne dzieli
- Ten jeden jedyny raz muszę się z Tobą zgodzić – powiedział Shawn. - Dlaczego mnie nienawidzisz?
- Dlaczego ty nienawidzisz mnie?
- Bo ty nienawidzisz mnie.
- Wiecie, że aby kogoś znienawidzić trzeba go… – zaczął Booth
- Zamknij się – powiedziała kobieta
- To, że zostawił Cie facet, nie daje Ci prawa by traktować innych mężczyzn jak śmieci, Emily.
Kobieta chciała go spoliczkować, ale ten złapał jej rękę. Gdy spróbowała drugą, zrobił to samo. Zablokowana spojrzała mu głęboko w oczy.
- Twoje czary na mnie nie działają.- powiedział Shawn. Stali tak przez dłuższa chwilę. Materia dookoła nich zgęstniała tak, że ściągnęła wszystkich zezulców z instytutu. A może po prostu chcieli zobaczyć…
- Co się dzieje? – zapytała Brennan
- Otóż to jest Emily, była szefowa Shawn’a , który zrezygnował z pracy bo…. Się z nią pokłócił? W każdym razie, on nienawidzi jej, ona nienawidzi jego i mężczyzn w ogóle, bo zostawił ją jakiś koleś. – wyjaśnił Booth. A przynajmniej próbował
- Załóżmy, że zrozumieliśmy – powiedział Hodgins
- Jesteś wkurzona na cały świat przez jakiegoś idiotę? – zapytał Shawn nie przejmując się ludźmi dookoła.
- Jakiego idiotę masz na myśli? – zapytała Emily
- Twojego byłego, bo trzeba być idiotą by wypuścić Cie z rąk.
- Słucham?
- Wbrew pozorom, jesteś fantastyczną babką – po tych słowach Shawn puścił jej ręce.
- Z Ciebie też jest… fajny facet - powiedziała zszokowana Emily. Po chwili… pocałowała go. To był szybki, ale namiętny całus. Shawn bez namysłu wybiegł z laboratorium. Emily stała ciągle zszokowana tym co zrobiła.
*główny przeciwnik bohatera w dziele, jego całkowite przeciwieństwo
Hej:)
Opowiadanie jednym słowem jest FANTASTYCZNE!!
A świnie to naprawdę fajne zwierzeta xD
Czekam na ciąg dalszy:)
Proszę nie myśleć, że ulegam szantażowi i komentuję dopiero teraz, ale musiałam nadrobić zaległości, by dowiedzieć się czegoś o Shawnie (by znowu nie palnąć głupoty). Nikogo też nie zmuszam do komentowania moich wypocin;) Pragnę znać opinie i tyle.
O Twojej części powiem tylko tyle, że z odcinka na odcinek idzie Ci Beatko coraz lepiej. To już nie pisanie takie sobie, ale pisanie z pazurem. Humor i teksty, dialogi i opisy ruchu postaci są bez porównania lepsze niż Twoje pierwociny. Świadczy to o Twoim zacięciu i dążeniu do samodoskonalenia.
Wkrótce zapytam się sama siebie: I co ja robię tu? Po co bazgram, skoro inne piszą 100 razy lepiej? I odejdę w cień... jak śpiewają na pożegnanie w kraju Down Under: "Walk single till night..."
Bea, chłopie, pod względem formy jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
jednak mam problem, bo nie umiem czytać bez zrozumienia i mimo moich wysiłków się trochę męczę.
(cichutko) kim jest Shawn? (jeszcze ciszej) jak wygląda Shawn? (bezgłośnie) kto to jest Emily? i dlaczego Booth nazywa ją Bones???
(w myślach) potrzebuję kontekstu
;)
Taki sobie kawałek wymagający jednoczęściowego ciągu daleszego.
Miłej lektury
Wasza LG
7. Zaległy wieczór panieński
Piątek niezmiernie dłużył się doktor Brennan. Nie, to zły dobór słów. Doktor Brennan umierała w piątek z nudów. Najpierw próbowała dokończyć rozgrzebany rozdział swej najnowszej powieści, potem słuchała muzyki i usiłowała czytać. Gdy i to skutecznie nie odciągnęło jej myśli od zalet pewnego przystojnego agenta, wzięła się za gruntowne sprzątanie. Podczas porządków wyszła na światło dzienne wstydliwa kwestia pustej lodówki. Poza tym, kobiecie nadal dokuczał katar, którego nabawiła się podczas wyprawy do Cherokee Country, a zapas papierowych chusteczek ma denerwujący zwyczaj kończenia się w najmniej odpowiednim momencie. Zrobiwszy zakupy antropolożka kluczyła swoją Toyotą ulicami pozornie bez celu, gdy w końcu zaparkowała przed Instytutem Jeffersona, zrozumiała, że jej jazda po Waszyngtonie miała jednak jakiś cel. Po odpowiedzeniu na wszystkie pytania Jacka, Wendella, Cam i Angeli Temperance z jednej strony żałowała, iż złośliwy samochodowy GPS przywiódł ją do tych wścibskich jak dziennikarze ludzi, z drugiej zaś, cieszyła się, że ma już za sobą wszelkie indagacje. Wypytywanie Maxa zdołała bowiem przetrwać w czwartkowy wieczór. Okazało się, że wszyscy niezmiernie martwili się o nią i o Bootha, co miało jakiś niejasny związek z byłym chłopakiem panny Montenegro, bodajże strażnikiem leśnym, oraz wielkością populacji czarnych niedźwiedzi amerykańskich w Północnej Karolinie. Cam miała do Bootha pretensje o oszczędność wyrazu, jaką wykazał się podczas telefonicznego przekazywania wiadomości na temat swego miejsca pobytu, ale szefowa najwyraźniej chciała to wypomnieć wyłącznie agentowi i nie stosowała systemu odpowiedzialności zbiorowej. Najbardziej zadowolona, ze szczęśliwego powrotu pisarki była oczywiście Angela. Artystka zaprosiła swą najlepszą przyjaciółkę i doktor Saroyan na „babski wieczór” do klubu Uni-4-Ms i nie chciała nawet słyszeć o odmowie. Niestety, tuż przed opuszczeniem przez kobiety Instytutu, pojawili się przedstawiciele Departamentu Stanu i zatrzymali Cam na poufnej naradzie z uwagi na fakt, iż Departamentowi Stanu się nie odmawia. Camille obiecała, że jak tylko będzie mogła, to dołączy do bawiących się koleżanek.
- Szkoda. – Powiedziała Ange autentycznie zasmucona, gdy szły razem z Temperance na parking. – W końcu to mój wieczór panieński i powinny być na nim wszystkie moje druhny – Mówiąc to uśmiechnęła się pod nosem.
- Twój co? – Zapytała zaskoczona antropolożka.
- Hm… - westchnęła plastyczka – Tuż po tym jak przyjęłam oświadczyny Jacka, Hodge zrobił mi rezerwację na wieczór panieński i kupił karnet ważny przez dwa lata. – Odparła chichocząca Angela, sadowiąc się w samochodzie przyjaciółki. – Po zerwaniu z Hodginsem nie miałam serca ani ochoty skorzystać z jego szczodrego gestu. – Mówiła kobieta z nutką nostalgii, by po chwili dodać wesoło. - Ale dziś mamy nie lada okazję i szkoda byłoby zmarnować sposobność pojawienia się w Uni-4-Ms z tak błahego powodu, jak zerwane zaręczyny...
- Skoro tak twierdzisz... – odparła Brennan pojednawczo. W głębi duszy cieszyła się, że będzie miała okazję do porozmawiania z przyjaciółką na osobności. Po chwili jednak zbudziła się w niej czujność, dlatego zapytała usilnie starając się zatuszować nieufność.
- To jakiś klub dla naukowców?* - Ange uśmiechnęła się tylko jak Gioconda i odparła.
- Jeśli to cię przekonuje, to owszem; choć bywają tam przede wszystkim kobiety.** - Ta odpowiedź przemawiała do Temperance, w końcu kobiety są zwykle bardziej inteligentne.
Agent Booth, podobnie jak doktor Brennan, czuł się nieswojo po powrocie do D.C. We czwartek zrobił w mieszkaniu generalne sprzątanie i porządki w szafie, a nawet oddał do czyszczenia swój mundur galowy Rangera, pamiątkę z innych czasów. W piątek w pracy robił wszystko, by nie musieć odpowiadać na pytania o przebieg zakończonej właśnie „misji ratunkowej”. Aby to osiągnąć musiał po pierwsze, wystrzegać się wizyt w Instytutu Jeffersona i po drugie, unikać doktora Sweetsa. O ile to pierwsze można było osiągnąć stosunkowo łatwo, zwłaszcza gdy się miało stosy zaległej roboty papierkowej, to już drugi punkt programu wydawał się zupełnie nierealny. Sweets od piątkowego ranka aż do popołudnia wynajdywał milion powodów by „zalegać” w gabinecie Bootha. Agent pracował i udawał, że jest zajęty starannie omijając wzrokiem doktorka, ten jednak przyssał się do swego ulubionego pacjenta na amen. Wiadomo, uparty jak to dziecko – myślał zirytowany śledczy. Tymczasem Sweets opuszczał go tylko na czas swoich umówionych spotkań, by tuż po nich wracać i wpatrywać się w gnębiony obiekt zainteresowania wzrokiem smutnego, lecz ciekawskiego spaniela. Tuż przed końcem zmiany Booth zastanawiał się, jak pozbyć się natręta by niepostrzeżenie opuścić Gmach J.E. Hoovera, ale miał wrażenie, że próbuje walczyć żywiołem. Mógł więc tylko z bezsilności walić głową w mur i sprawdzać, czy jego czaszka zrobiła się płaska. Lance zdawał się czytać w jego myślach, bo przyniósł ze sobą wcześniej aktówkę i szykując się do wyjścia odparł beztrosko.
- Szkoda, że nie udało się panu znaleźć dziś dla mnie czasu, ale nie to nie problem, byśmy razem zeszli na parking. – Booth westchnął, na co „trzynastolatek” stosując technikę salami*** dodał z nieśmiałym uśmieszkiem. - Nie miałbym też nic przeciwko, gdyby mnie podrzucono kawałek do centrum. – Agent wymamrotał coś niezrozumiałego zastanawiając się, czy młody ćwiczy te świętoszkowate miny przed lustrem, czy są one przejawem jego wrodzonych talentów aktorskich. W drodze do samochodu śledczy zastanawiał się, jak skutecznie spławić psychologa, w końcu wybrał sposób „na przetrzymanie”.
- Chętnie bym cię podwiózł Sweets, ale muszę jeszcze między innymi odebrać z poczty paczkę i wstąpić do pralni... – Wypowiadając te słowa mężczyzna modlił się, by Lance uwierzył w istnienie nieistniejącej przesyłki, lecz mina doktorka wcześniej powiedziała mu to, co psycholog wyraził słowami.
- Nie ma sprawy. Nie spieszy mi się, a może porozmawiamy po drodze...? – Cóż pomyślał Booth – Nie zawsze wszystko dzieje się po naszej myśli.
Ostatnie zdanie byłoby doskonałym mottem dla wydarzeń tamtego feralnego wieczora.
Pralnia Pana Who dawno nie była milczącym świadkiem takiej pomyłki. Poszkodowany klient oraz jego towarzysz nie byli Azjatami, dlatego nie przyjęli tego zrządzenia losu jako zwichrowanej karmy, przejawu kosmicznego porządku zwanego przeznaczeniem czy predestynacją, boskiego determinizmu, greckiego fatum pod postacią Tyche, czy arabskiego kismetu. Przeciwnie, mężczyzna nie zgadzał się z zaistniałym porządkiem rzeczy i domagał się zdecydowanej interwencji.
- Jak to nie ma!?! – Wrzeszczał Booth wymachując kwitem z pralni. – To był mój pamiątkowy mundur galowy! – Sweets obserwujący tę scenę z boku, bał się o zdrowie i życie młodej Azjatki, prowadzącej ten pralniczy przybytek.
- Dałem za niego ładnych parę kawałków!**** - Perorował dalej zdenerwowany agent. – Chinka natomiast uśmiechała się do gości, skłoniła się lekko i powiedziała łamaną angielszczyzną.
- Ja sprawdzić jeszcze raz. – Po tych słowach znikła w kantorku na kilka minut, by wrócić tryumfalnie taszcząc owinięty pergaminem strój. – Obejrzawszy go Booth tylko jęknął, co zdziwiło Sweetsa. Przecież mundur to mundur.
- To nie ten. - Sapnął śledczy. – Mój uniform był ciemnozielony, a ten jest biały. – Sweets z zaskoczenia uniósł brwi, zaś jego towarzysz wyjaśnił. - Ten należy do jakiegoś żołnierza z piechoty morskiej. – Chinka kolejny raz cierpliwie skłoniła się i powiedziała takim samym jak poprzednio matowym głosem.
- Pan przyjść rano i odebrać dużo mundur. Ja pokwitować. – Mówiąc to wskazała na leżącą przed nią wielką księgę wypełnioną wykaligrafowanymi potwierdzeniami odbioru w języku chińskim i angielskim.
Chwilę później Booth kolejny raz powiedział do psychologa, że sam potrafi załatwić swoje sprawy. Lance zaś i tym razem kategorycznie stwierdził, że chętnie pomoże. W czasie jazdy milczeli. Dopiero, gdy dojeżdżali na miejsce Booth powiedział bardziej do siebie niż na użytek psychologa.
- UNIFORMS... To chyba jakiś magazyn lub wypożyczalnia strojów...? W dodatku tuż przy Biurze Werbunkowym. – Zastanawiał się kierowca uważnie śledząc mijane budynki. Pasażer zaś, zobaczywszy kolorowy neon, nie miał najmniejszych wątpliwości, że szukane przez nich miejsce jest nocnym klubem Uni-4-Ms, czyli przybytkiem dla pań*****. Tego mi jeszcze było trzeba – pomyślał autoironicznie Booth – wydzierania własnego munduru barmanowi czy kelnerowi. Może jednak nie będzie tak źle i będę o niego walczył z barmanką lub kelnerką? Sam w to jednak nie wierzył ani przez moment.
_________________________________________________
* Brennan uznała, że końcówka nazwy lokalu - MS – jest skrótem od „Master of Science”, czyli amerykańskiego tytułu przyznawanego magistrom naukach ścisłych. Zaś magistrowie nauk humanistycznych otrzymują tytuł „Master of Arts”.
** Według Ange końcówka nazwy lokalu – Ms - /mız, m z/ - mówi o kobiecym charakterze tego miejsca.
*** Taktyka salami in. krojenie salami – w negocjacjach powolne krok za krokiem dodawanie nowych niezbyt wygórowanych żądań, co po zsumowaniu nie są już takie małe, ale stanowią razem większy cel, który był niejednokrotnie skrzętnie ukrywany. To dzielenie celów dużych (salami) na coraz mniejsze (plasterki) i stopniowe ich osiąganie.
**** W Stanach Zjednoczonych żołnierze ponoszą znaczną część kosztów własnego umundurowania.
***** Jasna sprawa – gra słów. Uniforms – ang. mundury; Uni – for – Ms ~ UNI dla pań;)
_______________________________________
8. zatytułowana będzie "In the Navy"
Kochaniutka, po tak smakowitej przystaweczce, kiedy zmysły czytelników podrażniłaś i przygotowałaś na swoje mistrzowskie danie główne (spotkanie B&B w knajpie, jak mniemam), piegża chciałaby usłyszeć od Ciebie tylko trzy słowa...
"cd się pisze", "już kończę cd", "właśnie skończyłam cd", "wieczorem ciąg dalszy"...
... nastawiam oba ucha i...
LG, jak zawsze mistrzowsko xD Przerwałaś w najmniej odpowiednim dla mnie momęcie. Stąd prośba: Pisz, pisz, bez wytchnienia cedeka xD
Czekam mało cierpliwie:D