Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy (2022)
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy: Sezon 1 Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy sezon 1, odcinek 2

Na łasce morza

Adrift 1h 7m
5,3 3 676
ocen
5,3 10 1 3676
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy
powrót do forum s1e2


W krótkich wzmiankach i urywkach pierwszych recenzji mieliśmy okazję przeczytać, że Pierścienie Władzy dają nam poczuć “ducha Tolkiena”. Choć tryloglię, Hobbita i Silmarillion miałem okazję czytać już dawno temu, po obejrzeniu pierwszych dwóch odcinków stwierdzam, że coś w tym odważnym stwierdzeniu jednak było. Nie chcę tu wdawać się w szczegóły fabularne, które na pewno zostaną dogłębnie przeanalizowane przez fanów literatury będących na poziomie zaangażowania o wiele większym niż mój. Na forach tolkienowskich już pewnie zaczęła się wojna. Obiecałem sobie jednak, że spojrzę tam dopiero po napisaniu tego tekstu, żeby moja opinia była mojsza (i niezmącona).
Ten, kto trylogię filmową Jacksona zna dobrze, zauważy od razu ukłony w jej stronę, niektóre nawet zupełnie jawne - kilkakrotnie mamy do czynienia z nieprzypadkowym podobieństwem kwestii mówionych. Niektóre zdania są niemalże identyczne. Szczerze powiedziawszy miałem mieszane uczucia, odkrywając je jedno, po drugim. To mi trąciło nieco “lizidupstwem”, skierowanym ku pośladkom fanów filmów Jacksona. Dla mnie to odrobinę za dużo, ten język na tyłku. Czułem się, jak by ktoś mnie namawiał do polubienia. No i jeszcze zasubskrybuj. A. Czy tylko ja tam widzę hobbita, który wygląda jak Bezos? Mam nadzieję, że mam halucynacje.
Poza tekstem mówionym, amazon “przykleja się” nieco do Jacksona scenografią, często kostiumami, z pewnością ruchami kamery, czy nawet koncepcjami na całe sceny. Mamy tu monologi z offu, przypominające nam małe arcydzieła, jakimi były narracyjne sceny z Cate Blanchett w filmach PJ, wprowadzające nas w historię.
Język filmu jest w dużej mierze podobny do tego ze “starej” trylogii, ale to dobrze. Zagorzali fani adaptacji chcieli z pewnością filmu nie “odklejonego” od reszty, a uzupełniającego całość. I według mnie ich prośba została spełniona.
Sądzę, że Amazon otwiera świat na literaturę Tolkiena jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek miało to miejsce. Jacksonowska trylogia - o czym warto pamiętać - nie jest już najmłodszym filmem, niedawno stuknęło jej dwadzieścia lat. Za chwilę współczesny pochłaniacz streamingów nie będzie miał pojęcia, że był taki film, lub będzie go uważał za przestarzały. Nie zdziwię się zupełnie, jeśli okaże się, że serial Bezosa czekać będzie kilka sezonów. Podczas oglądania przyszło mi na myśl, że i Śródziemie nieco się “powiększa”. Mimo niewielkich różnic, miejsca i przyroda prezentują się podobnie jak u Jacksona, a skoro nowe dla widza lokalizacje pasują do znanych już obrazów, Śródziemie w naszych głowach staje się bogatsze. I czujemy, że to to samo Śródziemie. To jest spory sukces.
Nie to, żebym porównywał kiedykolwiek dzieła Martina (Gra o Tron) z Tolkienowskimi, ale są tacy, którzy to robią, stawiając Martina na piedestale. Po dwóch odcinkach Pierścieni Władzy miałem wrażenie, jak by Tolkien zza grobu wymierzył im solidnego kuksańca, pokazując, że jeszcze ostatniego słowa nie powiedział. A facet nie żyje od 1973 roku. Nieźle się trzyma.
Muzyka. Tak, muzyka stanowi tu odrębną przestrzeń do rozpracowania i nie będę nawet próbował tego rozkładać na czynniki pierwsze, bo potrzeba na to więcej czasu.
Jest dobrze. Naprawdę, naprawdę dobrze. Tylko ten sexy instrument dęty w scenach nazwijmy to “romantycznych” lekko trąci. Słychać jednak, że soundtrack to prawdziwa orkiestra, prawdziwe chóry, prawdziwa, dobra kompozytorska robota. Żadnych samplowanych wiolonczeli i chórów śpiewających wciąż jedną sylabę, bo innej kompozytor na dysku akurat nie znalazł.
Nie, żebym miał coś przeciwko muzyce tworzonej za pomocą komputera, ale LOTR zasługuje na żywą orkiestrę symfoniczną i taką otrzymuje. Pobieżne obserwacje pozwalają mi stwierdzić, że muzyka, podobnie jak dzieła Howarda Shore, dzieli się na poszczególne motywy, przypisywane miejscom, postaciom i przedmiotom. Pisałem na ten temat moją koślawą pracę licencjacką. Usiądę nad muzyką na dłużej, z pewnością.
Scenografia jest przepiękna. Naprawdę. Sczegółowość zapiera dech w piersiach. Światła czasem rażą, szczególnie w jednej ze scen. Miałem wrażenie, że Bezos zamówił czerwone ledy za 29$ z Aliexpress, bo z jego magazynów już wyszły. Ale to tylko jedna scena fajerwerków, wybaczam.
Kwestie poprawności politycznej, kolorów skóry, takie tam, zostawiłem sobie na koniec. Fakt faktem, poprawność i wpływ świata rzeczywistego na film, nawet fantastyczny, potrafią być druzgocące dla dzieła. Nie jest tak tym razem, przynajmniej do tej pory.
Osobiście prezentuję przekonanie, że świat fantastyczny rządzi się swoimi prawami i odrobinę logiki warto zachować. Omijając uprzedzenia rasowe, których u siebie nie stwierdzam, wolałbym, żeby twórcy poświęcili odrobinę więcej uwagi, oszczędzając choćby prymitywną społeczność hobbicką przed koniecznością “reprezentowania mniejszości” na ekranie. Świat Tolkiena ma swoją geografię, swoje “wędrówki ludów”, genezę kultur i tak dalej. Fani fantasy potrafią się kłócić przez lata o to, dlaczego fikcyjne ptaki nie latają wtedy, kiedy by mogły. Z pewnością będą się więc kłócić o to, jak ciemnoskóre hobbity mogły pojawić się na terenach Śródziemia.
Szczerze mówiąc jednak cała ta kwestia (podobnie jak brak brody u kobiety - krasnolud) nie przeszkadza mi jakoś szczególnie. Za dużo plusów, żeby się spinać o czarne hobbity. Swoją drogą pan główny elf chyba zatkał usta zwolennikom bladych, anorektycznych elfów, bo skubany, wpasował się w rolę świetnie, zarówno aktorsko, jak i czysto aparycyjnie - tak uważam.
Odnoszę wrażenie, że scenarzyści odrobili lekcje, zadając sobie pytanie, co w dziełach Tolkiena stanowi atuty i udało im się tego nie zgubić, przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach. Warto przypomnieć sobie, że działania literackie Tolkiena były w dużej mierze podyktowane pewnego rodzaju zazdrością, czy - by łagodniej to ująć - żalem, że Anglia nie posiada prawdziwie własnej mitologii. Tak też widzimy duży wpływ mitologii nordyckiej na dzieła Mistrza.
Esencja
Zdaje się, że dzięki filmowi udało mi się zrozumieć sedno od dawna toczącej się dyskusji - czy świat Tolkiena przepełniony jest nawiązaniami, lub choćby cieniem inspiracji sięgających aż do Biblii? Sam Tolkien odżegnywał się od tego typu porównań, o czym zapominają dziś katoliccy księża, próbując urozmaicić i uwspółcześnić swój przekaz.
Silmarillion, z którego w dużej mierze czerpie serial, nazywany jest przez niektórych “biblią Śródziemia” i nie bez powodu. Do dziś pamiętam, że czytając tę książkę, miałem wrażenie, że jedno z drugim ma wiele wspólnego. Myślę, że ziarno prawdy dzieli się na dwoje, leżące po obu stronach sporu części. Silmarillion ukazuje postaci w sposób nieco schematyczny, a historii zawartych na jego kartach jest wiele. Konstrukcyjnie zupełnie przypomina to Stary Testament, będący niejako mitologią świata judeochrześcijańskiego. Tolkien pisząc mitologię nie jest w stanie tego podobieństwa uniknąć. Stąd podobieństwo do Starego Testamentu, o które się tak wszyscy sprzeczają. Bo źródłem i inspiracją jest mitologia, a mitologia charakteryzuje się pewnym stylem przedstawiania, języka, konstrukcji.
Scenarzystom udało się zachować właśnie te mitologiczną esencję, jednocześnie ożywiając skostniałe pomniki. Mitologię można odbierać na dwa sposoby - albo przy niej zaśniemy, albo wkręcimy się na amen. Zależy to od naszego podejścia i chęci dostrzeżenia w schematach głębszego sensu, a nawet pewnego rodzaju moralności.
Wewnętrzna walka Galadrieli magnetyzuje, dodając postaci głębi i realizmu. Zmaganie z chęcią zemsty i zwycięstwa królowej elfów dźwiga z sukcesem odtwórczyni głównej roli i chylę czoła, bo to piękny kawałek aktorstwa. Tam po prostu czuć emocje i wagę podejmowanych przez Galadrielę decyzji - wylewają się one z ekranu. Świetna rola i wykonanie. I nawet ten krótkowłosy Elrond uchodzi. Nie wiem jak, ale uchodzi. Tylko chroń buk przed nadmiernym pójściem w stronę politycznych rozgrywek rodem z Gry o Tron, bo jedna ze scen może takie ciągoty zwiastować. Broń buk.
Szczerze mówiąc, na ten moment, o ile historia źródłowa nie została w duży sposób nagięta (jak mówiłem, szczegółów już zupełnie z książek nie pamiętam), dużo chętniej odpalę po raz drugi Pierścienie Władzy od Amazona, niż Hobbita spod ręki Jacksona, który to film uważam za jeden wielki, śmierdzący pieniądzem i rodzinnym kinem, bubel.
Czuję na barkach odrobinę winy, że tak długo nie wracałem do źródła, czyli literatury. Być może bluźnię, chwaląc serial Amazona, zapomniawszy jednocześnie chronologii i szczegółów zdarzeń zawartych w książkach. Pewne jest jednak, że dzięki temu filmowi znów nabieram na tę lekturę ochoty.
Bez wielkiej puenty, reasumując, będzie oglądane.

ocenił(a) serial na 3
kacper.nadolski

"Szczerze mówiąc, na ten moment, o ile historia źródłowa nie została w duży sposób nagięta (jak mówiłem, szczegółów już zupełnie z książek nie pamiętam)" Może warto poświęcić 5 minut na research zanim się siądzie do recencji albo sobie odpuścić. Nie trzeba czytać ksiażki od deski do deski, żeby wiedzieć że NIC z tego w serialu się nie wydarzyło. Temat jest grzany od dawna, więc nie wierzę że można było to przeoczyć.

ocenił(a) serial na 2
kacper.nadolski

Nie zgadzam się z całościową oceną, ale doceniam jako rzadki przykład uargumentowanej wysokiej oceny.


Jakieś dodatkowe uwagi po sezonie 1?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones