To nie było żadne arcydzieło SF, ale po pilocie przykuło do ekranu i dało 10h rozrywki. Absolutnie nie był to stracony czas.
Ilość przeciwności losu była niemożliwa, fabuła pchana była przez kolejne problemy i próby radzenia sobie z nimi. Klisze oczywiście, głupotki również. Czarny charakter był rozpisany strasznie, bohaterowie już lepiej.
Trochę mi to przypominało "TerraNovę" (żal mi było kasacji), a trochę skondensowane "The 100" (ale na szczęście o niebo od setki lepsze).