Niemiecki reżyser Volker Schlöndorff podczas tegorocznej edycji Festiwalu Camerimage w Łodzi otrzyma nagrodę za całokształt twórczości. Z tej okazji w Warszawie, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Lublinie oraz Gdańsku odbywać się będą przeglądy twórczości reżysera, ukaże się też jego autobiografia "Światło, cień i ruch. Moje życie i moje filmy". Melodie na bębenek Schlöndorffa poznałam wiele lat temu. Pewnego dnia, nieoczekiwanie, pojawił się u mnie w domu. Oczywiście, nie we własnej osobie. Przyszedł, jak wielu reżyserów w tamtym czasie, w erze magnetowidów, owinięty szczelnie dookoła dwóch plastikowych szpul, w ciemnym prostokątnym pudełku. Przyszedł ze swoim groźnie brzmiącym, niemieckim nazwiskiem, owiany legendą i obcym zapachem kina mało znanego, trudnego, i został na dłużej. Urodzony w 1939 roku reżyser swoje pierwsze filmowe doświadczenia zdobywał we Francji. Stamtąd przywiózł do Niemiec zamiłowanie do realizmu i spojrzenie outsidera. Był asystentem Louisa Malle'a, Alaina Resnais'a, Jeana-Pierre'a Melville'a. Na przełomie lat 60. i 70. wraz z Alexandrem Klugiem, Wernerem Herzogiem, Rainerem Wernerem Fassbinderem, Edgarem Reitzem współtworzył nowy film niemiecki. W roku 1979 został nagrodzony Złotą Palmą w Cannes oraz zdobył pierwszego w historii Oscara dla filmu niemieckiego za "Blaszany bębenek" według Güntera Grassa. W jego filmografii znajdują się filmy szalenie różne stylistycznie i gatunkowo, wiele kontrowersji jeszcze przed wejściem do kin wzbudził film "Strajk" oparty na wydarzeniach Sierpnia 80'. Dotknięty piętnem sukcesu sprzed lat, jest chyba Volker Schlöndorff jednym z tych twórców, na których filmy się czeka, którym wybacza się potknięcia, lecz którzy od pewnego czasu bytują na marginesie kina, niczym więźniowie własnej filmowej legendy… Jaki jest właściwie zapach kina Schlöndorffa, nie tak niepokojący jak u Wernera Herzoga, inny też niż wizualne metafory Wima Wendersa? Wciąż nie wiem, choć chyba umiem rozpoznać te najbardziej wyraźne nuty. "Ciężka niemiecka ręka" – tytuł eseju Alicji Helman, w którym autorka precyzyjnie punktuje zmagania reżysera z powieściowym cyklem Prousta, brzmi jak wyrok. Wysiłek w adaptowaniu trudnej, wymagającej (uchodzącej za niemożliwą do sfilmowania) prozy, podsumowany zostaje jasno, nie pozostawiając wątpliwości. "Miłość Swanna" z Jeremym Ironsem w głównej roli, ze zdjęciami Svena Nykvista, oraz ze scenariuszem współautorstwa Petera Brooka, do istoty powieści Prousta "nie ma dostępu". Rozczarowuje jako adaptacja. "Pozostaje cieszyć wzrok jego zewnętrzną urodą"