Wywiad

Czytelnia FILMu: Sophie Marceau radzi: "Nie oglądaj się"

FILM /
https://www.filmweb.pl/article/Czytelnia+FILMu%3A+Sophie+Marceau+radzi%3A+%22Nie+ogl%C4%85daj+si%C4%99%22-64873
Ulubienica Francji. Aktorka, reżyserka i pisarka. W "Nie oglądaj się" Mariny de Van gra kobietę na życiowym zakręcie. W rozmowie z "Filmem", która właśnie pojawiła się w czytelni magazynu na Filmwebie, opowiada, jak radzi sobie z życiowymi kryzysami, dlaczego przechowuje prasowe wycinki na swój temat i jak się czuła z oczami Moniki Bellucci


Elżbieta Ciapara: W "Nie oglądaj się" dzieli pani rolę z Moniką Bellucci – gracie tę samą bohaterkę. Na dodatek przez część filmu pani twarz jest zniekształcona przez efekty specjalne. Dlaczego przyjęła pani tę rolę?

Sophie Marceau: Bo poczułam się zaintrygowana. A pierwsze wrażenie zawsze jest dla mnie bardzo ważne. Decyzje w sprawie moich filmów podejmuję spontanicznie. Dopiero kiedy już się zgodzę, zaczynam martwić się, jak mam zagrać rolę. Na początku zupełnie o tym nie myślę. Interesują mnie wtedy tylko dwie sprawy. Po pierwsze, czy podoba mi się moja bohaterka? Po drugie, kto jest reżyserem? Przy właściwym reżyserze jestem gotowa wiele zaryzykować. Muszę jednak wiedzieć, że reżyser ma wizję filmu. Muszę wiedzieć, że ma plan działania.

EC: Marina de Van go miała?

SM: Tak. Marina ma wszystko dopracowane. Wie, o jaki efekt jej chodzi i jak go osiągnąć. W "Nie oglądaj się" nie ma niczego przypadkowego. Żadnego zbędnego ruchu kamery, żadnego nieuzasadnionego ujęcia czy zdania. To daje ogromne poczucie pewności i bezpieczeństwa, którego aktorzy bardzo potrzebują. Musimy wiedzieć, że jesteśmy w dobrych rękach.    

EC: Widziała pani wcześniejsze filmy Mariny de Van?

SM: Podobało mi się "Pod moją skórą", w którym zagrała także główną rolę. Ale samej Mariny wcześniej nie znałam. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po naszym pierwszym spotkaniu. A na dzień dobry usłyszałam od niej: "Chcę, żebyś zamieniła się w Monikę Bellucci". Słucham?! Nie miałam bladego pojęcia, jak powinnam to rozumieć. Marina odpowiedziała, że dosłownie, co oczywiście jeszcze bardziej mnie zaintrygowało. Nie mogłam się doczekać, kiedy dostanę scenariusz do przeczytania.

EC: Scenariusz spełnił oczekiwania?

SM: Tak. Znalazłam w nim temat, który mnie poruszył. "Nie oglądaj się" opowiada o kryzysie tożsamości, o zagubieniu, o szukaniu sensu życia. Dlaczego tak się czuję? Dlaczego moje ciało nagle stało się obce? Kim jestem? Każda kobieta w jakimś momencie swojego życia przez to przechodzi.

EC: Pani też? Doświadczyła pani wrażenia, że – jak bohaterka "Nie oglądaj się"– traci kontrolę nad życiem?

SM: Może nie w takim stopniu jak ona, ale też miewam swoje kryzysy. Czasami, kiedy jestem zmęczona, wydaje mi się, że jestem do niczego. Bywa, że czuję się zagubiona albo mam poczucie winy, bo wydaje mi się, że zawiodłam na przykład swoje dzieci. Jednak w takich sytuacjach staram się wyluzować, uspokoić. Wszystko ma przecież swoje granice. Trzeba być w stosunku do siebie szczerym – zarówno w usprawiedliwianiu i chwaleniu siebie, jak i w krytykowaniu. Robię wszystko, by uniknąć takiego poważnego kryzysu tożsamości, jaki przechodzi bohaterka "Nie oglądaj się".    

EC: Wszystko, czyli…

SM: Oczywiście, nie da się codziennie przeprowadzać autoanalizy. Ale lubię czasami potrząsnąć sobą, coś w swoim życiu zmienić, nawet jeżeli jest to tylko przestawienie mebli w mieszkaniu czy pozbycie się niepotrzebnych rzeczy. Mam na tym punkcie obsesję, która może być uciążliwa dla otoczenia. Regularnie robię wielkie porządki, bo nie chcę dać się zdominować przedmiotom. Trzymam tylko pamiątki związane z moją karierą. Zdjęcia, stare scenariusze, wycinki prasowe. Wiem, że wygląda to na objaw okropnego narcyzmu z mojej strony. Na dodatek zajmują mnóstwo miejsca, a ja nigdy ich nie przeglądam! Ostatnio moja przyjaciółka zapytała mnie nawet, po co to wszystko trzymam?    

EC: I co pani jej odpowiedziała?

SM: Że to kawałek mojego życia, kawałek mojej pracy. Bycie aktorką polega przecież nie tylko na graniu w filmach. To także udział w ich promowaniu, co zajmuje mnóstwo czasu. Kiedy promuję swój film, udzielam wywiadów od ósmej rano do ósmej wieczorem, pozuję do zdjęć. Do każdego spotkania z mediami muszę się starannie przygotować. Postawa "oto ja, sławna i bogata" nie wystarczy. Te wycinki to moje myśli, moje słowa. Chcę je zachować. Nie chcę, by uleciały bezpowrotnie. Dlatego próbuję też pisać. To znakomity sposób na uporządkowanie myśli i uchronienie ich przed zapomnieniem.

EC: Wracając do "Nie oglądaj się", czy Marina de Van powiedziała pani, jak na ekranie będzie wyglądać przemiana bohaterki?

SM: Wiedziałam tylko, że moja twarz i twarz Moniki Bellucci zostaną na siebie nałożone. Nie zastanawiałam się jednak nad efektami specjalnymi, bo z tym scenariuszem i ciekawie nakreślonymi postaciami w ogóle ich nie potrzebowałyśmy. Tę historię można było z powodzeniem opowiedzieć bez efektów specjalnych. Po prostu zagrać przemianę bohaterki, postawić na jej wymiar psychologiczny, wewnętrzny, a nie fizyczny.

EC: Nie wolałaby pani zagrać właśnie w takim filmie? Z aktorskiego punktu widzenia to chyba ciekawsze wyzwanie.

SM: Na pewno, ale Marina wykorzystała obie te możliwości. Efekty specjalne zostały przecież dodane już po zakończeniu zdjęć. My z Moniką przemianę naszej bohaterki musiałyśmy zagrać przed kamerą. Nie miałyśmy pojęcia, jak film będzie wyglądał już po dodaniu efektów specjalnych. Chcę zaznaczyć, że nie jestem ich przeciwniczką. Jeżeli pomaga to opowiadanej historii, podbudowuje ją, warto wykorzystywać możliwości, jakie daje współczesna technika filmowa. W naszym filmie dzięki efektom specjalnym mogłyśmy z Mariną i Moniką uzewnętrznić lęki, nerwice, przez które przechodzi główna bohaterka. Oczywiście, zdarza się, że efekty zdominują film i wtedy dochodzi do katastrofy. Jakieś 20 lat temu na planie filmowym królowały duże dźwigi. Umieszczano na nich kamerę, żeby krążyła nad planem i aktorami. Pamiętam, jakie wrażenie takie ujęcia robiły na niektórych reżyserach. Kręcili filmy tylko po to, żeby móc skorzystać z tych podnośników. To szaleństwo zaowocowało kilkoma naprawdę okropnymi produkcjami. Jednak jak długo za efektami specjalnymi i techniką kryje się myśl, tak długo będę popierać ich użycie.

EC: Jak wyglądał proces zdjęciowy "Nie oglądaj się"? Czyje sceny kręcono najpierw – pani czy Moniki Bellucci?

SM: Zaczęto od scen Moniki. Kręcono je we Włoszech. Dopiero potem powstały fragmenty z moim udziałem. Z Moniką miałam tylko kil-ka wspólnych scen. Ja je zaczynałam, Monica kończyła. Kiedy grałam, Monica obserwowała mnie na monitorze. Starała się zapamiętać moją mimikę, moje ruchy, sposób gry, gdzie stałam, w którą stronę patrzyłam. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Bo potem musiała całą scenę dokładnie powtórzyć. Następnie nasze zdjęcia nakładano na siebie. Tak powstał realistyczny obraz przemiany Sophie Marceau w Monikę Bellucci.

EC: A efekty specjalne?

SM: Nasze twarze pokryto specjalnymi kropkami, zaznaczając każdy mięsień. Następnie sfilmowano je z przodu i z obu profilów. Dano nam do przeczytania kilkanaście dziwacznych i pozbawionych sensu zdań. Chodziło o to, byśmy poruszyły każdym mięśniem twarzy. Zarejestrowany obraz wprowadzono do komputera. Korzystając z tych zdjęć, zaczęto tworzyć obrazy fizycznej przemiany bohaterki. Robiło to naprawdę niesamowite wrażenie. Na przykład na moją twarz nakładano oczy Moniki. Jej oczy poruszały się, jednak zgodnie z moją ekspresją, a nie jej. Pozostawałam więc Sophie, bo mimika twarzy była moja, ale z oczami, nosem czy policzkami Moniki. Niesamowite, jak cudze oczy zmieniają twarz. Tylko jedno zdradza prawdziwą tożsamość – uśmiech. Jego jednego nie da się zmienić. Nawet jeżeli w twojej twarzy uśmiechają się usta innej osoby, mimika uśmiechu pozostaje niezmieniona.


Rozmawiała: Elżbieta Ciapara

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones