Felieton

Po "Okrągłym Stole Filmowców i Literatów" w Zegrzu

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Po+%22Okr%C4%85g%C5%82ym+Stole+Filmowc%C3%B3w+i+Literat%C3%B3w%22+w+Zegrzu-65986
BARWY OCHRONNE

Imponująca grupa pisarzy z górnej półki oraz równa im liczebnie drużyna filmowców brały udział w trzydniowym "Okrągłym Stole" w Zegrzu. Efektem wyjazdu było kilkadziesiąt tematów rozpoczętych, ale niedokończonych; kilkanaście ciekawych prezentacji; intrygujące idee; nowe znajomości. Plus to, co zawsze. Sprzyjające okoliczności przyrody, alkohol i niekontrolowane bicie piany.

Dopiero po fakcie dowiedziałem się, że brałem udział w wydarzeniu bez precedensu, pierwszym, zorganizowanym na taką skalę spotkaniu filmowców i literatów od co najmniej kilkudziesięciu lat.

Po powrocie z Zegrza wielokrotnie zastanawiałem się, czy to spotkanie w ogóle komukolwiek się przydało. Odpowiedź jest twierdząca, chociaż niejednoznaczna. Oczywiście, wyjazdowa atmosfera sprzyjała integracji. "Barwy ochronne" forever. O tym, że Paweł Borowski czy Kasia Adamik są super, Agnieszka Holland ma power, Piotr Szulkin jest odważny i krnąbrny, a z Kingą Dunin można wspaniale pogadać nie tylko o literaturze, wiedziałem już wcześniej, ale dopiero dzięki spotkaniu w Zegrzu miałem okazję poznać wydawców, których szanuję od lat (Beata Stasińska z "W.A.B."), powygłupiać się z Januszem Rudnickim czy porozmawiać o książkach z Mikołajem Łozińskim. To, oczywiście, kapitał nie do przeceniania, ale przecież zadanie "Okrągłego Stołu" polegało na czymś innym. Chodziło o przełamanie lodów między polską literaturą i kinem. Nie jest tajemnicą, że, poza nielicznymi wyjątkami, nasi filmowcy nie czytają współczesnej prozy. Ilość (oraz jakość) filmowych adaptacji rodzimej literatury w ostatnich kilkunastu latach daje pod tym względem do myślenia. Przypadek Doroty Masłowskiej ("Wojna polsko-ruska" w reżyserii Xawerego Żuławskiego), Wojciecha Kuczoka ("Pręgi" i "Senność" Magdaleny Piekorz) czy Andrzeja Barta (scenariusz "Rewersu" Borysa Lankosza) to tylko chwalebne wyjątki.

Dlatego niezmiernie ucieszyło mnie pospolite ruszenie filmowców do księgarń. Jak słyszę, po spotkaniu w Zegrzu, do "Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej", który wspólnie ze "Studiem Munka" sfinansował i zorganizował imprezę, rozdzwoniły się telefony z prośbami o udostępnienie kontaktów czy pomoc w zorganizowaniu indywidualnych spotkań z konkretnymi pisarzami. To oczywisty kapitał. Z drugiej strony, z zarejestrowanych wcześniej przez PISF materiałów filmowych z udziałem literatów i reżyserów wynika dosyć zadziwiająca konstatacja. O ile twórcy filmowi wypowiadali się o pisarzach z pewną estymą, wynikającą być może z nieznajomości tematu, o tyle pisarze nie kryli raczej pogardliwego stosunku do polskiego kina, które, ich zdaniem, jest zaściankowe, oportunistyczne i zacofane. Oraz nie czyta książek.

W tym sensie "Okrągły Stół Literatów i Filmowców" był pierwszym ważnym krokiem na drodze przełamania impasu. Mam nadzieję, że po spotkaniu w Zegrzu obecność ludzi pióra będzie stymulowała do większej odpowiedzialności scenarzystów za słowo i jakoś dialogów, z kolei uczestniczący w panelach filmowcy zrozumieją wreszcie, że to właśnie strach przed poruszaniem tematów mniej bezpiecznych, obarczonych ryzykiem pomyłki powoduje, że nowe polskie kino, mniej więcej w osiemdziesięciu procentach, ma okres trwałości co najwyżej kilku lat. Niepokojąco szybko się starzeje.

Rzeczywistym efektem "Okrągłego Stołu" jest również uświadomienie  granicznych różnic pomiędzy kinem a literaturą. Nawet niesprawiedliwie uogólniając, że każdy literat po cichu marzy o tym, że któregoś dnia zadzwoni do niego Haneke albo Krauze z propozycją ekranizacji, trzeba pamiętać, że gros – prawdopodobnie większość – wydawanych u nas książek zwyczajnie nie nadaje się do adaptacji. Dobrym przykładem jest "Wenecja" Jana Jakuba Kolskiego, film zrealizowany według znakomitego, co chciałbym podkreślić szczególnie wyraźnie, opowiadania Włodzimierza Odojewskiego. Chociaż uważam, że "Wenecja" jest filmem udanym, nie jest to zasługą ani scenariusza, ani literackiego pierwowzoru, tylko wspaniałej współpracy reżysera z operatorem, Arturem Reinhartem oraz talentu Kolskiego do budowania nastroju. Przegranym w tym pojedynku okazał się paradoksalnie Odojewski, ponieważ jego opowiadanie było zwyczajnie mało filmowe. Te tropy są dosyć oczywiste i nie wymagają szczególnych wyjaśnień. Kino jest medium odmiennym niż literatura, operuje pewnym schematem narracji – chodzi o logikę zachowań, wyrazisty portret bohaterów, skutki i przyczyny, dobre dialogi. Tymczasem najciekawsze polskie powieści z ostatnich lat są właściwie  afabularne, operują monologiem wewnętrznym, mają charakter prywatnego, często ekshibicjonistycznego, brulionu. "Filmowa" twórczość Joanny Bator, Mikołaja Łozińskiego czy Grażyny Plebanek nie potwierdza żadnej reguły.

Poza tym, w kinie istotna jest zasada pamięci wewnętrznej, scalającej przeszłość bohatera z teraźniejszością. Pisarze, być może poza Wiesławem Myśliwskim i obecnym w Zegrzu Eustachym Rylskim, będącymi w prostej linii spadkobiercami Iwaszkiewicza, unikają motywu wspomnień, nostalgicznej retrospekcji, uznając ten chwyt za modernistyczny, niemodny wybieg literacki. Dla odmiany większość pisarzy interesuje demontaż czy nawet demolka rzeczywistości. Podczas gdy kino to złożony proces, wymagający długiego okresu przygotowawczego, metody drobnych kroczków, polska literatura, w mniej lub bardziej udany sposób, reaguje natychmiast. Pisarze od dawna rozliczają się z problemami, z którymi kino nawet nie próbowało się zmierzyć. W nowych produkcjach Falka czy Kidawy-Błońskiego szacunek krytyków budziło poruszanie tematu Marca 1968 roku (w melodramatycznym sosie) lub poświęcenie młodej Polki dla ocalenia żydowskiej dziewczynki (w sosie edukacyjno-oświatowym), tymczasem rodzima literatura przerobiła tę tematykę jakieś dwadzieścia lat temu, a dzisiaj ma za sobą także okres emancypacji gejowskiej, post-holokaustowej czy feminstycznej. Kazimiera Szczuka i  Przemysław Czapliński w wystąpieniach w Zegrzu nawoływali do porzucenia  obowiązującego konserwatywnego myślenia filmowców i scenarzystów na rzecz poruszania w kinie tematów tabu. Chodzi nie tylko o problem wykluczonych mniejszości, ale także o próbę przywrócenia postaci niesłusznie zapomnianych lub biografii domagających się historycznej rewizji. To wszystko jest do zrobienia, natomiast nie bardzo wierzę w sens powrotu do postulowanej w Zegrzu zespołowości w ocenianiu scenariuszy na wzór dawnych Studiów Filmowych. Nie chciałbym być złośliwy, ale przemawiający do nas z ekranu, zmarły w tym roku Jerzy Stefan Stawiński, albo stawiani w trakcie paneli jako absolutny wzorzec idealnego szefa literackiego, Tadeusz Konwicki i Stanisław Różewicz, odnosili w tej roli zarówno wielkie sukcesy, jak i kłopotliwe pomyłki. Wszystko można łatwo sprawdzić. Poza tym to już naprawdę było, i obawiałbym się wchodzić kolejny raz do tej samej wody. Przecież scenariusze i projekty filmów nigdy nie trafiają w próżnię. Są wielokrotnie czytane i oceniane. Nie mam na myśli opinii ekspertów zatrudnianych przez PISF, tylko grono zaprzyjaźnionych lub obdarzanych zaufaniem recenzentów. Nie ma miesiąca, żebym nie czytał co najmniej kilku scenariuszy przysyłanych mi przez reżyserów lub aktorów, z nadzieją krytycznej analizy tekstu. Nie chodzi o żadne laurki czy pochwały, tylko bardzo konkretne uwagi dotyczące przebiegu akcji, potencjalnych błędów logicznych, lub – w przypadku aktorów - konsekwencję w budowaniu i prowadzeniu postaci.

Wy – czytelnicy Filmwebu, bezinteresowni pasjonaci i miłośnicy kina, oraz my – ludzie zawodowo związani z branżą filmową, stanowimy w końcu jeden wspólny organizm, w którym nie ma miejsca na nadmierne ideologizowanie i mędrkowanie. Krótko mówiąc, chodzi nie o lanserkę i debaty stolikowe, tylko o to, żeby w Polsce powstawały lepsze filmy. Mądrzejsze, odważniejsze, lepiej zrealizowane i napisane. Wierzę, że może się udać.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones