Niestety czas robi swoje. Już mnie SW nie rusza. Za dużo tego było i do tego pomieszana chronologia. Szturmowcy i inni poubierani w tanie plastiki lub „głupie” kostiumy, "ufo czapki" nawet już nie śmieszą; żenada to właściwe słowo. Eh. Ślepy „parajedi” walczący kijkiem ze szturmowcami czy robot bojowy z „poczuciem humoru” to dla mnie „za dużo”. Kiedyś „Gwiezdne wojny: Część IV - Nowa nadzieja” wgniatała w fotel, teraz (jakby nie popatrzeć) to naprawdę słaby filmik, mix: SF, komedii, akcji – całość niestety po latach wygląda kiepsko, gra aktorska nie wytrzymała próby czasu, to widać – błazenada, infantylizm, „przesadyzm” i nadinterpretacja. Potem był „Star Wars Episode V: The Empire Strikes Back” troszkę lepsze, ale „Star Wars Episode VI: Return of the Jedi” to tandeta. Dziedziczenie (takie geny się mówi) – to m.in. słaby punkt w tej produkcji. „Rogue One: A Star Wars Story”, to „dojenie krowy na siłę”. Stare pomieszane z trochę nowym; stare efekty spec i nowe komputerowe nie współgrają. Fabuła wygląda jak pocięty film (taśma, no: ciąg klatek filmowych, kadrów) i poskładany tylko z fragmentów. Historia i zachowanie głównej bohaterki „cienkie jak zaliczka”. Całość to wodotryski i szpan, niestety bez tego „czegoś” co pozwala na integrację z bohaterami i historią. Lord Vader (Anakin Skywalker) w różnych częściach miał wzrost od 1,73 do 2,01 m – to się kurczył to rósł. Miałem wybór: iść do kina lub obejrzeć „pirata”, wybrałem kino i „zaciągnąłem” kobietę – teraz mam „za swoje”. Eh. „Wujek Dobra Rada” mówi obejrzeć od biedy można, ale kobiet na siłę w to nie mieszajcie, bo będzie „ja z tobą byłam”, teraz ty idziesz ze mną – noo!.