To chyba pierwszy film jaki oglądałem, w którym wszyscy główni bohaterowie wymienieni na stronie głównej filmu giną. Ostatni taki multikill to chyba widziałem w Grze o tron. :-)
Ja również, jak najbardziej. Samo zakończenie podniosło u mnie ocenę. Było bowiem wyjątkowe w porównaniu do innych filmów, bez ckliwych happy endów, za to od ciekawej strony ukazane, że na wojnie to ci maluczcy odgrywają zazwyczaj najważniejszą rolę.
Taka liczba to rzeczywiście nowość, ale ogólnie prawie w każdym epizodzie SW ginął ktoś "ważny" (dlatego dziwiło mnie takie oburzenie niektórych na śmierć Hana Solo w TFA - przecież nie będzie żył wiecznie :O) - ciężkie mają tam życie. No cóż, w końcu to gwiezdne WOJNY, więc lekko nie ma ;) Jednak wciąż cieszy odwaga twórców, by zrobić takie zakończenie oraz brak cięcia w chwili, gdy Vader włączył miecz świetlny.
Masz racje, ryzyko twórców się opłaciło, bo chyba właśnie sposób zakończenia w głównej mierze powoduje, że ta część ma tylu sympatyków. Jednak mnie osobiście trochę uderza taki kontrast z pozostałą częścią filmu. Może i jest utrzymana w nieco poważniejszym tonie, ale wciąż jest mnóstwo tych samych chwytów, które powodują, że nie czułem tej dramaturgii. Chodzi głównie o wstawki komediowe (oczywiście znów z robotem w roli głównej) czy ta jakże słynna skuteczność szturmowców. Może to i uroki całej serii GW i są nieodzowne, ale bardzo mi zgrzytały w połączeniu z ogólnym wydźwiękiem Łotra. Próba mówienia na poważnie o wojnie, ale jednak wciąż w formie takiej bajeczki w kosmosach.
Ale te zabawne wstawki nie były niskich lotów, więc moim zdaniem pasowały całkiem nieźle - poza tym, tak jak i życie realne nie jest czarno-białe, tak i film całkowicie pozbawiony chociażby odrobiny humoru wg mnie traci nieco na naturalności.