Postacie nie dostały odpowiedniej ilości czasu antenowego, a to m.in. przez te powtarzające się sceny lotów różnego typu statków. Ja wiem, w końcu "Star Wars", ale ile można powtarzać schemat: "Muzyka + statek i jego dźwięk + monotonny lot".
Co do reżysera, to ma naprawdę świetne momenty - w Godzilli m.in. Skok na spadochronach, w "Rouge 1" scena jak pojawia się na horyzoncie Gwiazda Śmierci. Problem chyba polega na tym, że reżyser nieco za mocno popada w trzymanie nas z dala od bohaterów - ciężko się z nimi związać. Kolejną z przyczyn tego stanu, wydaje się być fakt, że postacie prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Widzimy kolejne monologi (bardziej lub mniej wzniosłe - cała postać Foresta Whitakera), ta nużąca modlitwa karateki - bardzo pretensjonalna, oraz cała rodzina Jyn, której relacje wypadają mało prawdopodobnie. Jednym z większych plusów filmu (podobnie jak w TFA) jest główny "zły", Krennic. Czułem, że postać miała charakter, do tego świetnie zagrana.
Nie mogę się także oprzeć wrażeniu, że zbyt realistyczne te nowe Gwiezdne Wojny (zarówno TFA, jak i R1), w większości scen czuć, że jesteśmy na planie filmu a nie w filmie. Może za dużo behind the scenes oglądam, albo co ;).
Pzdr