Niewątpliwie film „Śmierć w Wenecji” jest obrazem autorskim, przeznaczonym do bardzo wąskiego grona odbiorców, dla estetów, dla koneserów, dla ludzi którzy na równi traktują treść z formą filmu. W istocie bowiem zdjęcia, muzyka to integralne składniki „Śmierci w Wenecji”. Komponenty bez których film byłby kaleki. Filary na którym podpiera się ten monument. O ile treść filmu jest dla mnie niezwykle czytelna, to forma zupełnie nie przypadła mi do gustu. Po prostu nie przekonał mnie ten sposób wyrażania stanu duchowego Achenbacha. Muzyka w moim odczuciu przytłoczyła treść, natomiast zdjęcia bardziej przypominały malowidła weneckie, niż kadry w których uchwycić można by męczarnię Achenbacha. Być może takie właśnie były intencje Viscontiego, aby ten film był zatopiony w artystycznej formie, aby wszystkie ubytki fabularne, wypełniła muzyka i obrazy Wenecji. Mnie jednak to sztywne trzymanie proporcji nie posmakowało. Gorzej, odnoszę wrażenie, że większość recenzentów próbuje wmówić mi, że film zachwyca. A ja jak Gombrowicz pytam się: Jak zachwyca, skoro nie zachwyca? Zdecydowanie przemawia do mnie natomiast treść filmu. Visconti w refleksyjny i dość filozoficzny sposób pochylił się nad istotą piękna, nad niemocą, która paraliżuje artystę, nad twórczą inercją, która prowadzi do obłędu. Reminiscencje Aschenbacha wprowadzają widza w świat, w którym żyje kompozytor. Dawne rozmowy z przyjacielem otwierają rzeczywistość artystów, ludzi którzy próbują zrozumieć sens swojej pracy. Zastanawiając się nad fundamentalnymi zagadnieniami sztuki, ocierają się o filozofowanie. „Piękno istniało jeszcze zanim zostaliśmy artystami.”, „Rzeczywistość nas tylko rozprasza i ogranicza”, „Tworzenie piękna i czystości jest aktem duchowym”, „Piękno jest przynależne zmysłom”. Łatwo więc zrozumieć zachwyt Aschenbacha Tadziem, który jest dla niego esencją piękna, pojęcia niemierzalnego i nienamacalnego. Nie ma jednak w tym uwielbieniu inklinacji seksualnych, bo Aschenbach to człowiek niezwykle skryty, którego paraliżuje nieśmiałość. Bardziej skłonny byłby do samounicestwienia, niż dotknięcie tego chłopca, który był dla niego żywym przykładem piękna. Pobyt w Wenecji dla kompozytorem miał być czasem odpoczynku, chwilą na odzyskanie wewnętrznej równowagi: „… artysta musi być wzorowy. Musi być przykładem równowagi i siły”. Aschenbach postanowił zatem otrząsnąć się po nieudanym koncercie i życiowych rozczarowaniach, uspokoić nadszarpane nerwy. Świadomość, iż jest artystycznym bankrutem z pewnością mocno odcisnęła się jego świadomości i samoocenie. Chorobliwy introwertyk, uświadomiony, iż jest ślepcem stąpającym po omacku, kiedy spotkał tego młodego chłopca doznał iluminacji. Ujrzał istotę piękna, która przybrała postać Tadzia. „…artyści są raczej jak myśliwi celujący w ciemnościach. Nie wiedzą, czym jest ich cel i nie wiedzą, czy weń trafią. Ale nie możesz oczekiwać, że życie oświetli i umocni twój cel. Tworzenie piękna i czystości jest aktem duchowym.” Aschenbach nie tylko zrozumiał czym jest piękno. Kompozytor uświadomił sobie, że atrybutem piękna jest młodość. Visconti jednak nadał tej scenie wymiar aksjologiczny, bo Aschenbach po tym jak uzmysłowił sobie czym jest piękno, owoc boskiego geniuszu, dokonał swojego żywota. Tak jak człowiek, który chciał zobaczyć słońce. Spojrzał przez szkło powiększające w niebo i oślepł na wieki. Visconti dość refleksyjnie spuentował również, iż Wenecja stolica piękna, stała się też mogiłą, w której pochowany został Aschenbach. Interpretacji może być wiele.
Ciekawe ale dla mnie jest to zajebisty film o człowieku w łódce. Sam tytuł brzmi w stylu Leon zawodowiec. polecam, można się wyspać za wszystkie czasy
no chyba nie wysnules tych wszystkich wywodow z tylko tresci filmu
moze i to jest to co autor chcial powiedziec
ale zamiast wrazliwego, poszukujacego i zagubionego introwertyka
ja zauwazylam zaptrzonego w siebie ignoranta z pretensjami do calego swiata, ze nie dostrzegaja jego wimagowanej wielkosci
wypowiadane przez bohaterow kwestie dotyczce piekna i artysty sa malo przekonuwujace i pompatyczne
a to strasznie mnie iryruje
milam wrazenie ze bohaterowie zamykaja samych siebie w swoim wlasnym swiecie
w ktorym okresli samych siebie jako artystow - niemalze bogow wyrastajach ponad ludzi i nierozumianych przez motloch
take ujecie artysty przez to pompotyczne zaciecie i zadufanie - jest dla mnie zaprzeczeniem kultury
i jezeli smierc takiej to kultury jest gloszona w filmie
to dobrze ze umarla cholera ja wziela chocby na kadrach tego tylko filmu