Miał był koniec świata, a jednak nie nastąpił, przynajmniej nie tak do końca. Film bardzo nierówny. Można mu wiele zarzucić, ale ze względu na efekty specjalne trzeba się na niego wybrać do kina. Oglądałem go po dziesięciu dniach od premiery w asyście prawie w 100% wypełnionej przez widzów sali kinowej, co oznacza, że z pewnością nie jest to film taki tragiczny. Owszem, ma sporo minusów. Przegadane sceny (początek dosłownie mnie uśpił), nakładane obrazy (scena podróży na przyczepie ciężarówki na tle Himalajów), ogrom nieprawdopodobieństw, ale mimo to myślę, że warto go zobaczyć. W końcu „Dzień niepodległości” tegoż samego reżysera, Niemca Rolanda Emmericha, też nie był idealny, też miejscami usypiał. No i wreszcie ten przekomiczny patos obecny w filmach wspomnianego reżysera („Dzień niepodległości” aż kapie od niego). Do tego sceny pożegnań, które w zamierzeniu miały wzruszać, a w rzeczywistości bawią. Wzruszają natomiast te nakręcone jakby od niechcenia, np. pożegnania Cusacka z żoną przed jego nurkowaniem w arce czy niepewności o życie tegoż bohatera przez dłuższy czas nie wyłaniającego się spod wody po wykonaniu misji ratującej statek. Dziwny dobór aktorów: Cusack i Amanda Peet od razu kojarząca się z komedią „Jak ugryźć dziesięć milionów”, w której wystąpiła u boku Bruce`a Willisa. W pomniejszych rolach sporo znanych aktorów: nawiedzony Woody Harrelson, piękna Thandie Newton, mało wiarygodny jako prezydent Danny Glover, despotyczny Oliver Platt. Wymieniłem już tyle słabych stron tego katastroficznego ale nie katastrofalnego filmu, że pewnie zastanawiacie się, dlaczego oceniłem go na 7 punktów. Idźcie do kina, to się przekonacie. A co do Emmericha, to nie ma co potępiać go w czambuł, wszak dał światu takie filmy jak: „Uniwersalny żołnierz”, „Gwiezdne wrota”, „Godzilla”, „Patriota”, „Pojutrze” i dwa wyżej wspomniane. Daj nam Boże więcej takich nędznych reżyserów.
Ja rzecz widzę zgoła odmiennie - panie, strzeż nas przed takimi nędznymi reżyserami!
I przestrzegałbym przed mierzeniem wartości filmu liczbą osób na widowni.
Dobrze powiedziane, w końcu jakaś konstruktywna krytyka połączona z pewnego rodzaju obiektywizmem. Polecam takich filmwebowiczów!
Wszelkie krytykanctwo oparte na negacji wszystkiego to typowy trolizm, który w przypadku 2012 urusł na miarę gigaolbrzyma.
Precz z trolami!!!
A co do Rolanda Emmericha.. daj nam Boże więcej takich "nędznych" reżyserów.. kto umie czytać ze zrozumieniem wie o co chodzi (dla mniej rozgarniętych apostrof) ;)