za duzo rzeczy dzieje sie "przypadkiem"-te zbiegi okolicznosci troche psuja klimat ale mimo wszystko film godny poswiecenia 2 i pol h- efekty specjalne na dobrym poziomie-nie tak jak w niektorych zenujacych amerykanskich produkcjach;] a poza tym mozna sie wzruszyc;]
"Trochę psują klimat", dobre. Wszystko się wali, miasto się zapada a samochód prowadzony przez Cusacka mknie niemal nienaruszony, ciągle o krok od zapadającej się za nim ziemi (wygląda to, jakby był przez nią goniony), przejeżdża przez walący się budynek (przecież do k. nędzy, jak już się coś wali to mniej więcej równo, a nie w ten sposób, że tworzy się korytarz dla limuzyny, i to dokładnie w kierunku jazdy), samolocik startuje tuż przed zapadającym się pasem startowym i, w ostatniej oczywiście chwili, wznosi w powietrze. Potem, nie wiadomo, po kiego groma, zamiast wznieść się ponad tę rozpierduchę, leci nad ziemią, pewnie po to, żeby widzowie mogli zobaczyć fruwającą kolejkę i zapadające się wieżowce, między którymi nasi dzielni bohaterowie widowiskowo przelatują. Z kolei w parku Yellowstone zapadająca się gwałtownie ziemia, w chwili, kiedy Cusack wpada do dziury, przestaje się zapadać, żeby ów heros mógł się wydostać i dogonić samolocik. Który, nawet nie ruszając się z miejsca, nie obrywa od skał piroklastycznych, które celują, celują, ale im jakoś, psia kość, nie wychodzi...
I tak dalej, i tak dalej, aż do szczęśliwego_końca_świata.
moze faktycznie z tym"troche"przesadziłam, ale z takim poprowadzeniem akcji raczej innej mozliwosci nie było-gdyby na wstepie zostal zabity glowny bohater dalsze losy nie mialyby raczej sensu.. rezyser mial 2 wyjscia:albo nie stwarzac głownego bohatera-ktory jako wielki heros przetrzyma najwiekszy kataklizm do konca-czyli akcja toczyłaby sie z kilkoma wątkami aczkolwiek bez głownych bohaterow(gdzie bez wątpliwości nie można było by aż tak liczyc na boska opatrzność), albo tak jak w tym przypadku: główny bohater "ratuje ludzkosc przed zagładą". Troche to na swoj sposob naciągane-i nie ukrywam ze spodziewałam sie mocniejszego zakonczenia-ale cóż..miejmy tylko nadzieje ze nasz "2012rok" bedzie taki hojny:)
Nie, według mnie reżyser miał trzecie wyjście: ograniczyć liczbę nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności do pewnego minimum. Nie rozumiem na przykład po co powtarzać wątki: raz uciekamy limuzyną przed rozpadającym się Las Vegas, drugi, furgonem: przed superwulkanem i skałami piroklastycznymi. Raz uciekamy awionetką przed zapadającą się ziemią i drugi, wielkim transportowcem, również przed trzęsieniem. I nic nie jest w stanie nas uszkodzić, nawet z dziury w ziemi ziejącą magmą wychodzimy bez szwanku. Nie musiał wcale zabijać bohaterów, tylko uczynić ich bardziej ludzkimi.
Emmerich, według mnie, totalnie przesadził z cudami, w taki sposób, że po kolejnych zaczynają nudzić, wręcz śmieszą, i przestaje się ten film oglądać z jakim-takim zaangażowaniem a jedynie, tak ja miałem, z zażenowaniem, politowaniem, złością, że tyle głupot można zmieścić w jednym obrazie.
Co szkodziło reżyserowi, by tych szczęśliwych ocaleń było o połowę mniej? Przecież dzięki temu film byłby o jakiś tam procent prawdziwszy, a nie stałby się kompletnie przegiętą bzdurną bajką z durnymi tekstami, patosem i takimi tam.
to wszystko to "efekty specjalne" a rezyser jedynie nieumiejętnie ich użył-a raczej nadużył;] moim zdaniem facet chciał wzbudzić jakieś nowe odczucia u odbiorcy -ale przedobrzył i dlatego nie do końca sobie z tym poradził. miał on przed soba ciezkie zadanie bo zachwycic widza nie jest tak prosto a zwłaszcza przy takiej tematyce,a pozatym ta produkcja była dośc oczekiwana przez każdego, choć nie wiem czy takie sprawy moga zaważyc na czymkolwiek. ja zostając przy swoim, powiem ze mimo wszystko film nie był tragiczny bo jakos szczególnie mam dystans do niego i ciesze sie ze nie zobaczyłam w nim jakichś marnych manewrów grafiką-tylko pod tym względem kawał dobrej roboty:)