Tym razem na spokojnie (abstrahując od wszystkich innych kwestii) czy tylko mnie zniesmaczył koniec tego wątku? Kochający, dbający o rodzinę i pasierbów mąż i ojczym ginie bolesną śmiercią by, żona i dzieci nie uroniwszy łzy nad jego losem rzuciły się w ramiona Marnotrawnego Tatusia i żeby Kochająca Się Rodzina mogła "być razem"? Ogromnie mnie to wkurzyło i nie wiem jaki był zamysł twórców w tej kwestii
To taki emmerichowy stereotyp: rozbita rodzina, koleś, który nie sprawdził się w małżeństwie, jednak w obliczu rzeczy ostatecznych okazuje się prawdziwym herosem, w odróżnieniu od przyszywanego tatusia, który chociaż fajny i umie latać, to jednak nie dorównuje temu_prawdziwemu: pomysłowemu, inteligentnemu, zaradnemu, trochę może nieogarniętemu ale generalnie NIEZNISZCZALNEMU Jackowi. Drugi musiał zginąć, żeby prawdziwa_rodzina się połączyła, i żeby prawdziwe_uczucie zatriumfowało.
No i żeby rzeczywisty_tatuś mógł być dumny ze swojej córeczki, gdy ta mu wyjawia, że już się nie moczy, co jest przecudowną i jakże podnoszącą na duchu kwestią na zakończenie filmu o niemal totalnym zniszczeniu świata.