Zapomnijcie o Jasonie Stathamie i jego samochodzie wykonującym piruety na drodze. Od dziś to John Cusack jest najlepszym kierowcą świata !!
Chłop w swej limuzynie lawiruje miedzy spadającymi z nieba skałami wulkanicznymi, omija rozstępująca się ziemię, wykonuje Unique Jumpy lepsze niż te w serii GTA i wie gdzie skręcić, by drapacze chmur nie spadły na niego i nie porysowały mu szyby o zerwaniu wycieraczek nie wspominając.
Niezależnie od tonu w jakim powyższym zdanie napisałem, owe sceny robią wrażenie swym (rozciągniętym wręcz do granic absurdu) efekciarstwem. Ta zagłada o charakterze globalnym jest z pewnością jedną z lepszych z jakimi w kinie mogliśmy się dotychczas zetknąć.
Tyle, że niestety nic nie da się „walić” przez 150 minut non stop, więc Emmerich serwuje to co ostatnio – patetyczno - pompatyczną bzdurę z tonami idiotyzmów, pocałunków, przemów, które są bardziej zabójcze, niż ta filmowa fala tsunami.
A summa summarum – przeżyją niekoniecznie ci najbardziej sympatyczni (brzydki patent z uśmiercaniem tych potulnych postaci), ale ci z najlepszymi w Hollywood nazwiskami, a koniec będzie taki sam jaz zawsze – trzymanie się za łapki, kilka szlochów i słońce wyglądające zza horyzontu.
Poproście pana w kinie, by przyciął film do 40 minut, a zaręczam, że da się obejrzeć…
Moja ocena - 4/10