7 UCZUĆ (reż. Marek Koterski)
Już na samym początku, zanim naszym oczom ukaże się Michał Koterski, słychać znajomy głos prosto z offu. Tak, to nikt inny jak Krystyna Czubówna, która w pierwszych momentach filmu będzie śledziła i krytykowała zachowania bohaterów. Zabieg na początku śmieszny, przypomina trochę sitcom z lat 90. Potem jednak przybiera większego znaczenia.
Główną postacią jest Adaś Miauczyński, ten sam, w którego rolę wcielali się kiedyś Marek Kondrat czy Andrzej Chyra, a teraz dane nam jest oglądać młodego Koterskiego. To w głównej mierze jego losy śledzimy, widzimy jego transformację i wpływ dzieciństwa na to, jakim człowiekiem jest teraz. I to uderza właśnie odbiorcę; jednak aby zrozumieć sens filmu należy wytrzymać dwugodzinny seans. Reżyser bowiem nie bawi się tutaj w zbędne metafory; mimo że scen o ukrytym znaczeniu jest tu dużo, Koterski puentę filmu przedstawia nam pod koniec, i to w dosłowny sposób. Zabieg dość prosty, ale dzieło na tym nie traci.
Koterski znowu rzuca widza na głęboką wodę – jego bohater jest specyficzny, a sam reżyser żongluje emocjami, bawi się postaciami, które dzięki swojemu przerysowaniu są nam zdecydowanie bliższe i możemy się z nimi utożsamiać.
Pan Koterski senior stworzył kolejne dzieło, które zostanie zapamiętane na długo. To film nadal w stylu „Dnia świra”, może z większa plejadą gwiazd. Trochę przeszkadzał mi jedynie Michał Koterski, czasami nawet bardzo irytował, ale może dzięki temu wydźwięk filmu jest jeszcze lepszy. „7 uczuć” warto zobaczyć, chociażby dla ostatniego, przeaktorzonego monologu Soni Bohosiewicz, która w popisowy sposób podsumowuje polskie społeczeństwo: „Przecież k**wa trzeba ze sobą rozmawiać!”
Więcej recenzji znajdziesz tutaj
https://instagram.com/sztukafilmowa