Przez około 80% filmu walczyłem z chęcią opuszczenia sali kinowej. Miałem wrażenie, że jedynymi osobami, które mogły czerpać jakąś przyjemność lub satysfakcję z tej produkcji byli sami aktorzy. Ostatecznie przekaz jest bardzo mocny i każdy powinien go usłyszeć (na końcowych scenach ciarki chodziły mi po plecach). Jednak nikomu nie życzę męczenia się z tym filmem od początku... Przy okazji mam pytanie. Może ktoś wytłumaczy mi do czego w dialogach polskich filmów służy powtarzanie słów w prawie każdej linijce? Nie potrafię tego nawet opisać, chodzi o "muszę się przebrać się muszę się". Taka maniera towarzyszy polskim filmom od dawna i nie wiem czy ma być śmieszna czy coś oznaczać, jak dla mnie to brzmi jak irytujący tik nerwowy, czyni odbiór nieprzyjemnym i przedłuża i tak ponaciągane i niepotrzebnie wydłużone sceny. A 7 uczuć kipi tym na każdym kroku...
Nie przypominam sobie żadnego polskiego filmu, prócz filmów Koterskiego, w którym byłaby taka maniera. Jest to charakterystyczny styl wypowiedzi bohaterów filmów Koterskiego, być może, ale pewien nie jestem, pomaga to w napisaniu dialogów trzynastozgłoskowcem, którym ten twórca zawsze pisze scenariusze.
Zgadzam się z Twoją opinią, miałam podobne odczucia. Może nie aż przez 80%, ale podczas których moje zażenowanie ledwo mogło się pomieścić z sali kinowej.
A jeśli chodzi o powtarzanie słów, tak jak kolega powyżej, nie zauważyłam tego w innym polskich filmach, tylko u Koterskiego. Też o tym myślałam podczas seansu, mam pewne pomysły, choć nie wiem na ile doszukiwać się sensu w tym zabiegu, ja jakoś lubię tego słuchać. Ma to dla mnie taki poetycki wydźwięk.
Słuszne spostrzeżenie. Poetycki wydźwięk bierze się stąd, że p. Marek Koterski pisze kwestie dla swoich postaci trzynastozgłoskowcem. Dlatego nie pozwala aktorom zmienić nawet przecinka w tekście.