Dość dobry film, ale paradoksalnie jeden ze słabszych, w których występował Steve McQueen. Ale też nie jego wina, że grał niemal wyłącznie w obrazach wybitnych lub co najmniej bardzo dobrych.
Spodziewałem się solidnego kryminału, może nie czegoś takiego, jak 'Ucieczka gangstera' Peckinpaha, bo jednak styl 'Krwawego Sama' jest ciężki do podrobienia, natomiast bardziej jest to jednak romans niż kryminał. Szkoda. A przecież początek jest naprawdę rewelacyjny: scena włamania i - uprzednio - przygotowań do niego, zrealizowana jest niemal perfekcyjnie, a wrażenie potęguje dodatkowo dzielenie ekranu. Mówię, no, no, zapowiada się solidne kino sensacyjne, jednak, od momentu, gdy na ekranie pojawia się Faye Dunaway - i mówię to ja, jej fan - film zmienia się niemal nie do poznania. Abstrahując od tego, że jej bohaterka, jest jak na mój prosty gust, zbyt bystra, to na dokładkę nasz Tomasz Crown durzy się w niej na amen, do tego stopnia, że połowę seansu zajmuje mu chwalenie się przed nią swoim bogactwem. Nie, żebym mu zazdrościł, ale na miejscu Jewisona porozkładałbym akcenty zgoła odmiennie: kryminał z domieszką romansu, a nie na odwrót.
Marudzę i marudzę, ale to przecież dobry film, tylko, że spodziewałem się jednak czegoś ostrzejszego. Mimo to, polecam.