Wczoraj miałem przyjemność obejrzeć film Ridleya Scotta do którego muszę przyznać dość długo się zbierałem. Mogłoby się wydawać że współczesne kino nie ma już siły przebicia jeżeli stara się pokazać rzeczywistość taką jaka jest, bez wyszukanych intryg, zapierających dech w piersiach pościgów i masy efektów specjalnych. Szczerze mówiąc patrząc ostatnio na tytuły będące obecnie na topie mocno się w tym przekonaniu utwierdzałem co powodowało u mnie różne emocje. Na szczęście wczoraj przekonałem się że można jeszcze nakręcić wybitny film bez ciągłej akcji i komputerowych efektów bo takim filmem jest American Gangster. Ostatnim filmem który wywołał u mnie takie poruszenie był równie doskonały "Informator" Michaela Manna. Jeżeli się bliżej przyjrzeć oba obrazy mają wiele wspólnego: są oparte na faktach, pokazują bardzo ważne i niebywale realne problemy świata, nie upiększają rzeczywistości, a przede wszystkim są wielce niedocenione i niezauważone. nie sposób nie wspomnieć o fenomenalnych rolach w przypadku filmu Scott to genialne kreacje Denzela Washingtona, Russella Crowe i Josha Brolina które dowodzą że nadal istnieją aktorzy z krwi i kości. Obraz zachwyca także scenografią perfekcyjnie oddającą klimat Stanów Zjednoczonych przełomu lat 60 i 70 oraz świetnie dopasowaną muzyką pozwalając poczuć "magię" Harlemu. Kończąc stwierdzam że moim zdaniem jest to jak dotąd najlepszy obok "Gladiatora" film Ridleya Scotta i jeden z najgenialniejszych filmów tej dekady. 10/10