American dream, a raczej droga do niego przez ciemne zakamarki Harlemu i Brooklynu... Ridley Scott jak zwykle świeży, mimo że nie tworzy, a... przerabia. Bo film w pewnym sensie jest odtwórczy. Tzn. mafijne porachunki, skorumpowane gliny i tym podobne zagadnienia już były... ale nie w takiej formie. Mamy tutaj doskonałe aktorstwo (zwłaszcza rola Crowe'a!), świetną scenografię, piękne zdjęcia i co bardzo ważne - wspaniały klimat okraszony erupcją r&b i funku... Wystarczy dodać do tego uniwersalne przesłanie i fakt, że Frank Lucas naprawdę był królem Harlemu i wychodzą trzy godziny filmu, od którego trudno się oderwać. Reasumując: pierwszy od lat film, który można bez wstydu postawić na półce obok klasyków gatunku, "Ojca chrzestnego" i "Człowieka z blizną"...