Małe miasteczko, kompletne zadupie. Apacze wrukwieni na białych. Nasz bohater (Stephen McNally - udana rola) jest drobnym krętaczem, który zostaje wypędzony z miasta przez nieco dupokowatego szeryfa. Po drodze napotyka napadnięty dyliżans i martwe dziewki (uprzednio również wyrzucone z miasta). Dogorywający woźnica mówi mu, że to Apacze. Wraca do miasta, nikt mu nie wierzy, ale nie muzą długa czekać na potwierdzenie słów naszego bohatera...
"Bębny Apaczów" to sprawnie zrealizowany, nieźle zagrany i ogólnie przyjemny w odbiorze western. Finał zasługuje na uznanie. Jest to może naiwne, i fajerwerków tu brak, ale jednak oglądało się fajnie i miejsca na nudę nie było (film trwa 70 minut z groszami).