PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=137747}

Bękarty wojny

Inglourious Basterds
2009
8,0 620 tys. ocen
8,0 10 1 620073
8,7 80 krytyków
Bękarty wojny
powrót do forum filmu Bękarty wojny

Powiem szczerze, że moje głębsze zainteresowanie filmem (w ogóle) jest reakcją na "Pulp Fiction". Mógłbym z czystym sumieniem postawić obok tegoż obrazu audio-video plakietkę z napisem "FILM" przez duże f, i, l i m. Utożsamiłem się z "Pulp Fiction". Zacząłem nawijać do starych w american english. Napisałem cytat z Ezechiela ponad 500 razy w programie Microsoft Office Word. W mojej kieszeni znaleźć można portfel z napisem "Bad Mother Fucker" z dołączonym prawem jazdy Julse`a. Zakochałem się w Quentinie. Zrobiłbym mu laskę. „Za ostatni grosz kupiłbym chociaż cień tamtych dni”.

"Bękarty wojny" obejrzałem w staroświecki sposób - na kinowym ekranie. Zrobiłem to okazjonalnie, by odwdzięczyć się troszkę Tarantino. By pokazać mu moją do niego miłość (i żeby, do cholery, ktoś zwrócił w końcu uwagę na mój portfel). Dzisiaj myślę, że mogliśmy jednak iść na ten kebab...

To co tworzyło do tej pory FILMY omawianego reżysera to oczywiście scenariusz. Realne w swym absurdzie dialogi i cieszące ucho, sytuacyjne monologi. Prosta, a zarazem zaskakująca historia. Film jak pizza na podwójnym cieście z dodatkami spoza karty. Przekroczył pewną granicę.

Po obejrzeniu „Grind House: Deathproof” byłem oczywiście zawiedziony, ale człowiekowi zawsze należy dać drugą szansę. Granica została przekroczona tutaj za daleko. O jakieś 30 minut srania w banie za daleko. Jak wiadomo od reżysera takiej klasy (swojej) wymagamy troszkę więcej niż wszystko. Po oglądnięciu wyczekiwanych wiernie „Bękartów wojny”, a raczej, mówię szczerze, po wymęczeniu tych 153 minut w końcu się obudziłem. W sensie dosłownym i metaforycznym się obudziłem. Tarantino najzwyczajniej wypalił się, jak żarówka słynnej marki Osram. Chciał zahipnotyzować widza wyżyłowanymi tekstami (adin), śmieszną przemocą (dwa), pseudo historyzmem (tri) i najlepszym w świcie kina marketingiem (czeternia), czyli de facto swoim nazwiskiem. Wykorzystał to wszystko z premedytacją i co najgorsza, niektórzy kupili to bez mrugnięcia powieką (dziesiać). --No, ale żeby kurwa nie dostrzec, że film jest bezczelnie przegadany!? Ach, no nic…-- Nie pomogło tutaj nawet niezłe aktorstwo co poniektórych, ani multi języczność, że posłużę się takim neologizmem. Gdyby każdy z aktorów był Christophem Waltzem to dam sobie jajo urwać, że mielibyśmy do czynienia z FILMEM, a nie z obrazem audio-video. Z tym, że w „Bękartach wojny” wystąpił tylko jeden Christoph „Turbo Dymo Man” Waltz. Szkoda… a może i nie. I tak „Basterdsi” odnieśli oczekiwaną glorię. Mam tutaj na myśli, rzecz jasna, 8.29 na Filmwebie. Jeżeli chodzi o mnie, to jedyne dobre sceny jakie wspominam, są to sceny komediowe. I tak właśnie zdefiniowałbym ten film, jako komedię.

Myślę, że Tarantino nie powinien się pchać ze swoimi siedmiomilowymi butami do czasów II Wojny Światowej. Okazały się, bowiem pare ciutów przykrótkie i kapkie przypałowe. Mam nadzieje, że nie urządzi nas prequelem, bo chamstwa nie zniese. W końcu nasuwa mi się też myśl, że dobrze dla pokoju na świecie byłoby, gdyby powrócił jednak do starych, sprawdzonych i przede wszystkim dobrych klimatów. Życzę tego mu, sobie i wszystkim, którzy mnie nie zjebią na forum (i fajnym dupeczką też).

P.S. Do dzisiaj w głowę zachodzę, co niby działo się przez kilkadziesiąt minut na plusie w wersji reżyserskiej…