Okazuje się, że Jeunet sam nie wyrobił w trakcie kręcenia „Amelii”, a tłumy diabetyków, którym w trakcie seansów odpadły stopy, tylko go utwierdziły w jedynym słusznym wniosku – trzeba wrócić do poprzedniego kina. Tego baśniowego, uśmiechniętego, surrealistycznego. No i to zrobił.
Ci sami aktorzy, te same barwy, te same ujęcia i zabawa kinem na wysokim poziomie. Komedia kryminalna kładąca na łopatki wszystko w tym temacie – od „Gangu Olsena” po „Ocean Eleven”. Jest tu nawet coś, co uwielbiałem w dzieciństwie – czyli różne, pokrętne mechanizmy zbudowane z jakiejś śrubki, słoika i kilku desek (wiecie, choćby wszelkie pułapki z „Toma i Jerry’ego”). Jest żart, jest lekko (nie wierzcie Mossakowskiemu, na koniec wcale nie jest poważnie), a tempo wydarzeń i świeżość utrzymane aż do końca.
Świetny film, trzeba obejrzeć. A jeśli jest się fanem „Miasta zaginionych dzieci”, to co najmniej kilka razy. To jeden z tych filmów, które będę oglądał z nostalgią za 50 lat.
7+/10
Przepraszam, to moja wina, że założyłem temat w którym ty możesz wpisać głupie teksty.
Oj już dobrze Garret.... uważam tak, ponieważ:
1. Delicatessen i Miasto..... to surrealistyczne perełki, do których Bazylowi DALEKO - tutaj surrealizmu brak, pomijając dom-miasteczko na wysypisku, które bardziej mi przypinało o Kuturicy niż przywoływało Delicatessen.
2. Amelia jest filmem pięknym i swojskim, do poziomu której również Bazylowi daleko.
3. Jeunet nakręcił dwie surrealistyczne baśnie i dwa zwariowane filmy obyczajowe - przy czym Bardzo długie..... mu nie wyszły...
4. W Bazylu postanowił połączyć ze sobą te dwie koncepcje na opowieść - z marnym skutkiem.
A co do twojego posta:
1. Ci sami aktorzy..... co w Amelii, jak rozumiem? Jeden Pinion wiosny nie czyni...
2. Te same barwy.... czyżby filtr na obiektywie kamery decydował o wartości dzieła?
3. Jeśli jest się fanem Miasta..... porównujesz te 2 filmy? Na jakiej podstawie?
"z marnym skutkiem"
Dlaczego?
"Ci sami aktorzy..... co w Amelii, jak rozumiem? Jeden Pinion wiosny nie czyni..."
Nie sprawdzałem dokładnie - po prostu poznałem aktorów, a że mało kina nowego francuskiego widziałem wydali mi się podobni do tych z "Delicatessen" i założełem, że to ci sami. W epizodach, w ważniejszych rolach...
"Te same barwy.... czyżby filtr na obiektywie kamery decydował o wartości dzieła?"
Wykorzystanie tych barw i ich dopasowanie do filmu.
"Jeśli jest się fanem Miasta..... porównujesz te 2 filmy? Na jakiej podstawie?"
"Miasto..." widziałem z 2 lata temu, ale wydaje mi się że to właśnie tym filmom jest najbliżej z filmografii Jeuneta. Zgoda, surrealizmu za wiele tu nie ma, ale jest za to ta cała baśniowość i postaci.
W Mieście... Piniona było sześciu, a ja wolałem Bazyla jednak z jakiegoś powodu.
dla mnie najsłabszy (co nie znaczy, że słaby). ba - pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że trochę sobie pan Jeunet postanowił poodcinać kupony i zjeść kawałek własnego ogona...
Film dobry, wcale nie gorszy, a już na pewno nie najgorszy, może i nie lepszy i na pewno nie najlepszy.
P.S. "Moja racja jest racja najmojsza", bo ja tak mówię.
- słabo przedstawieni są pozostali bohaterowi
- pada dużo nazwisk, nie jest do konca wyjasnione kto kim jest
- przekombinowana fabuła
- mało emocji
- mało komedii w komedii (w przeciwienstwie do Amelii)
- nie podobała mi się gra aktorska
- dziwaczne, niezbyt zabawne zachowania postaci
- za dużo pomysłów jak na jeden film, tak myślę
- nie ma w tym nawet szczypty realnosci
wykaż się inteligencją. zbij moje argumenty, przekonaj mnie, a nie odpowiadasz jednym zdaniem. Jeszcze gdyby ono miało jakiś sens. To ma być dyskusja o filmie?
Jakie argumenty? Te, z którymi się zgadzam (np. o absurdalności - tylko że dla mnie to zaleta, a dla ciebie wada)? Czy te, które nic nie mówią (mało emocji, mało komedii)? To nie jest kwestia mojej inteligencji, tylko twojej umiejętności krytykowania, której nie posiadasz. Coś tam zarzucasz filmowi, ale nie umiesz tego przełożyć na język pisany i piszesz mało konkretnie, ogólnikowo, a na dodatek według zasady "bo tak".
Nie oczekiwałem obszernej, ale to co napisałeś nie kwalifikuje się na odpowiedź. To, że tego nie rozumiesz to już twoj problem, a moze powod przerastajacego cie ego, ktore nie godzi sie na akceptacje innego zdania/.
Pisałeś wyżej, że Miastu i Bazylowi najbliżej w filmografii Jeunet`a. Raczysz sobie żartować chyba.
Miasto jest surrealistyczną opowieścią od początku do końca, pełną fantastycznych i nieistniejących w naszej rzeczywistości postaci, lokacji. I nie tylko nieistniejących, ale również fantasmagorycznych.
I tak po kolei: Mroczne, ociekające wilgocią miasto, w którym bohater czuje się jak Jonasz (takie skojarzenie miałem od razu: http://www.poema.art.pl/site/itm_36850_marcin_swietlicki_jonasz.html ). Dalej: Cyklopi i Kościół Trzeciego Oka, Ośmiornica, czyli bliźniaczki syjamskie, maszyna do współprzeżywania snów i sam sen błądzący po mieście ,wujek Irvine, wytresowane pchły-zabójcy, człowiek, który prawie całe życie spędził pod wodą, grające schody... No i same pomysły: mysz-ser-klucz-kot, egzekucja-zapadnia-ryby-ptaki, jest jeszcze łza, która niczym efekt motyla wywołuje tsunami ratując życie Miette. Mamy tu jeszcze szaloną muzykę (psychodeliczny walc zapowiadający śmierć) oraz alegorie i symbole, np. kuszenie dziecka jabłkiem, nić Ariadny oraz pierwsza scena, która mi osobiście przywołała na myśl "Opowieść wigilijną" Topora:
http://www.angelfire.com/anime4/innocent_yaoi/baka/topor/opowiesc.htm.
A w Bazylu? Jest dom-pracownia na wysypisku i tyle.
No i nie zapominaj, że Miasto to nie tylko Jeunet. Był jeszcze Caro.
Bazyl jest zwariowanym filmem, ale jednak obyczajowym. A raczej ani obyczajowym, ani nadrealnym. Bo w sumie mogę dopuścić MOŻLIWOŚĆ zaistnienia w naszej rzeczywistości takich postaci i takiej historii.
Amelia była opowieścią na wskroś prawdziwą. Miasto to nadrealna, niemożliwa w naszej rzeczywistości baśń. Bazyl jest opowieścią jedynie prawdopodobną, możliwą, dopuszczalną. Dlatego napisałem wyżej, że próba łączenia tych dwóch gatunków dało marny efekt.
Dlaczego? To proste. W Amelię uwierzyłem od razu. W MIasto (po mentalnym przeniesieniu się do surrealistycznej rzeczywistości), również. I to bez zastrzeżeń. Natomiast oglądając Bazyla, który dzieje się tu i teraz, zadawałem sobie zbyt wiele pytań. I nie do końca dałem się ponieść tej historii.
Tyle.
Więc... W "Miasto..." nie uwierzyłeś, i dlatego jest dobre. W "Amelię" uwierzyłeś, i dlatego jest dobra - ale w "Bazyla" nie uwierzyłeś od razu, tylko jakieś 3 sekundy za późno - kiedy to dopuściłeś możliwość - i dlatego nie jest dobry. Trochę to pokrętne, ale rozumiem. Tak jakby.
Ojej. Nie czytasz mnie. W Miasto uwierzyłem bez zastrzeżeń - po uprzednim zdystansowaniu się do "tu i teraz" i po przeniesieniu się w jego nadrealne universum. W Amelię również bez zastrzeżeń, bo "tu i teraz" taka historia mogłaby się wydarzyć. W Bazyla trudno jest mi uwierzyć. W trakcie projekcji rozpraszały mnie pytania w stylu: czy to możliwe, aby nikt nie wiedział o istnieniu na wysypisku podziemnego miasteczka? Czy wiedząc o nim ktoś pozwoliłby na jego istnienie? Czy ktoś nabrałby się na sztuczkę z manekinem w centrum handlowym? Dlatego Bazyl mnie nie przekonał.
I dlatego nie jest dla mnie najlepszym filmem Jeuneta.
Nie wiem czy jest to najlepszy film Jenueta, ale chyba najbardziej mi się podobał.
W "Amelii" wpieniało mnie to jak bohaterka z buciorami włazi w cudze życie, poza tym - druga jego połowa mi się nie podobała, przez przesłodzenie i niezbyt wyszukany wątek miłosny.
"Delicatessen" - poziom podobny jak w "Bazylu". Tam - również nie podobała mi się 2 połowa, również za sprawą wątku miłosnego i - częstego w takich filmach - kompletnego braku zachowania umiaru w zakończeniu (taka eksplozja, wszyscy stają na głowach, a dookoła strzelają fajerwerki - ja to zwykle odbieram jako brak pomysłu na bardziej sensowne lądowanie)
A "Bazyl"?
Momentalne skojarzenie z 2 filmami - wspomnianą juz w powyższej dyskusji serią "Gang Olsena", oraz ze starociem Capry - "Cieszmy się życiem"(tam również główny bohater ląduje do domu pełnego osobliwosci, a w dodatku konstruktor również tam się znajduje).
Film jest lekką komedią sensacyjną(?). Potrafiła mnie rozbawić różnymi rodzajami żartów (i takich bardziej przemyslanymi, jak i rubasznymi). Najważniejsze jednak jest cos innego - reżyser do końca nie stracił kontroli nad filmem, nie rozbrykał mu się on i nie popędził w maliny. Poziom sztucznosci i naiwnosci swiata jest dzięki temu od początku do końca taki sam (zazwyczaj w komediach sensacyjnych im bliżej napisów końcowych tym bardziej wszystko głupieje i naiwnieje).
Tutaj kilka razy już myslałem, że autor wdepnął w ... minę, ale za każdym razem wzorowo się z tego wyplątał np:
SPOILER
- Afganistan wtf? To mają być Afganczycy wtf? Przylecieli z nimi do Afganistanu wtf? Niee, to tylko Jenuet bawi się z widzami :)
- Nagrali to wyznanie? Eeee, jak głupiutkich komedyjkach... I to ma byc jakis dowód? Ale nieee, youtube :)
Bardzo przyjemna rzecz.
Szkoda, że tytułowa kula nie odegrała większej roli, ale [SPOILER!] zakonczenie ze smiercia głownego bohatera by mi nie pasowało (tak samo jak z cudownym uzdrowieniem)
7/10