Niektórzy twierdzą, że najlepiej się odpoczywa przy filmach, na których nie trzeba zbyt wiele myśleć. Taki film ma stanowić relaks i rozrywkę i nie wymagać od widza ciągłego skupienia i analizowania. Gdy więc nie mamy siły i ochoty na kino przez wielkie K, z przyjemnością oglądamy filmy, gdzie nie pogubimy wątków i nie przegapimy jakiejś ważnej paraleli. Idąc dalej tym torem myślenia - niektórzy uważają, że takie kryteria spełnia film z solidnym mordobiciem i kilkoma skrzynkami wystrzelanej amunicji. Film "Bramkarz Liverpoolu" nie spełnia takich oczekiwań. Nie mniej jednak, dla tych którzy preferują, w ramach przyjemnego odpoczynku, kino ciepłe, zabawne i dobrze zrealizowane, jest to bardzo smaczny kąsek, na który bez wyrzutów sumienia możemy sobie pozwolić. To nie jest po prostu zwykły film familijny - jest naprawdę dobry, uroczy i zabawny, i całe szczęście - nie na poziomie: przewrócił się i wszyscy zrywają boki ze śmiechu! Może dlatego, że jest norweski, a nie holywoodzki?