Film jest fatalny. Najbardziej razi przedstawienie głównego bohatera i środowiska wspinaczy. Rozumiem, że filmowcy chcieli pokazać dramatyzm obu wypraw, walkę Berbeki z górą, z własnymi lękami, interakcje silnych osobowości himalaistów, ale bardzo mocno przejaskrawili. W efekcie powstał obraz ludzi, którzy ledwo sie akceptują, nie ma pomiedzy nimi nawet grama przyjaźni i sympatii. Berbeka ukazany jest jako gość z traumatycznym urazem psychicznym, który nie potrafi sobie poradzić z przeszłością. Na te 8 tysięczniki to wchodzi z jakiegoś niezrozumiałego obowiązku, wręcz wbrew sobie, a nie pchany pasją. Opis wydarzeń z drugiej wyprawy to już kpina. Jeśli reżyser nie chciał podjąć trudnego tematu to po co w ogóle kręcił film o Broad Peaku? Postać Kowalskiego woła o pomstę do nieba. Współczuję jego rodzinie, jeśli oglądali film. Dodatkowo kilka scen kompletnie niepotrzebnych. Na przykład scena stosunku Berbeki z żoną i kadr na pierś Ostaszewskiej. Co to w ogóle wnosi do filmu, po co to tam jest? Muzyka przygnębiającą. Miała spotęgować klimat, ale znowu - za mocno, za dużo, za mrocznie. W tym filmie nie ma ani jednej pozytywnej emocji, nie ma pasji, nie ma odwagii, nie ma siły i energii jaką dysponują wspinacze wysokogórscy.