Powiem Wam, że spodziewałem się więcej po tych wszystkich ochach i achah wszędzie na około. Dobry, ale nie rewelacyjny. Taki trochę naciągany mariaż step upu i fight clubu, a przez to przewidywalny, co w thrillerach psychologicznych powinno być karane przytrzaśnięciem penisa klapsem filmowym, albo roztrzaskaniem krzesełka reżysera. Na plus jest muzyka i klaustrofobiczne kadry, gra aktorska Natalie Portman, na minus końcówka, i ta wszędobylska biel i czerń. Ja rozumiem, że miała być przemiana, że zwrot o 180 stopni, ale dramatyczny moment zakładania (omg!) czarnej(!) koszulki, połączony z extasy i lesbijskim seksem trochę mnie przytłoczył. I to wcale nie w pozytywnym aspekcie. Miło się ogląda, trzyma nawet w napięciu, choć z drugiej strony wszystko jest podane na tacy, z pozornym bardzo skrywaniem jakiejś tajemnicy, która po pierwszej godzinie filmu mnie osobiście zaczęła nieco irytować zamiast ciekawić.