Po tym filmie miałam mieszane uczucia.
O życiu baletnic wem co nieco. To prawda jest trudne ,wymaga poświęceń i zawzięcia. Kiedy palce stóp są zdarte do krwi ,a ty znowu masz założyć pointy ,twarde jak gips i tańczyć...
Jednak filmowi brakuje jakiegoś poukładania ,porządku. Nie podobało mi się to,że reżyser poszedł w stereotyp jakiś zboczeń w balecie. To tak nie jest.
Film w odbiorze jest jakiś dziwny ,brak mu przejrzystości. Rola Natalli dosyć odważna ,ciekawa i wymagająca.
Film oceniam na mocną 6 na 10
Też mam mieszane uczucia, ale z innych powodów. Przede wszystkim film sam nie wie w którą stronę chce iść: czy wiarygodnego studium choroby psychicznej, czy mrocznego thrillera. W efekcie wyszedł film trochę zbyt banalny, jak na kino psychologiczne, i trochę z byt mało konkretny, jak na klasyczny film grozy. Ale jednak... scena, w której Natalie Portman dzwoni do mamy, by poinformować ją o angażu do głównej roli to mistrzostwo świata. Niemal cała relacja pomiędzy nią a matką wybrzmiała za sprawą tylko mimiki aktorki. Wspaniałe!! Cudownie też poszatkowano Czajkowskiego. Kto by pomyślał, że ten rosyjski klasyk może być aż tak psychodeliczny. Jednak z drugiej strony efekty dramaturgiczne rodem z taniego amerykańskiego horroru obniżają wartość tego filmu. Mógł wyjść film wybitny, a wszedł tylko... dobry. 7/10, a gdyby nie Natalie Portman, pewnie byłoby jeszcze niżej, choćby ze względu na idiotyczną scenę, w której Winona Ryder kaleczy sobie twarz pilniczkiem do paznokci.
Nic dziwnego, że dla większości odbiorców ,,(...)W efekcie wyszedł film trochę zbyt banalny, jak na kino psychologiczne" jeżeli klasyfikują schorzenie głównej bohaterki jako schizofrenię, tylko dlatego, że nie potrafi ona odróżnić fikcji od rzeczywistości.
Całkowicie absurdalne i bezpodstawne jest również stwierdzenie iż ,,(...)Niemal cała relacja pomiędzy nią a matką wybrzmiała za sprawą tylko mimiki aktorki". Relacja między matką a córką jest determinantem fabuły pozwalającym na stworzenie logicznego związku przyczynowo-skutkowego. Jeżeli uważasz, że ta jedna scena pozwala na interpretację funkcjonalności środowiska rodzinnego bohaterki to nie dziwię się, że uważasz ten film za jedynie dobry.
,,(...)Kto by pomyślał, że ten rosyjski klasyk może być aż tak psychodeliczny" - wydaje mi się, że każdy kto choć raz widział spektakl baletowy "Jezioro łabędzie" Czajkowskiego i zna jego fabułę.
Nie doszukałam się w filmie efektów ,,(...)rodem z taniego amerykańskiego horroru" a doskonale zilustrowanych wyobrażeń paranoidalnych chorej osoby, które często przebiegają właśnie w analogiczny sposób.
Chciałabym również sprostować - to nie Winona Ryder a postać w którą wciela się w filmie, Beth Macintyre kaleczy swoją twarz. Scena ta jest bardzo istotna w zrozumieniu daremności starań bohaterki w staniu się perfekcyjną (postaci Beth i Niny w pewnym sensie się implikują). Mógłbyś jakoś uzasadnić swoją opinię o ''idiotyzmie'' tej sceny?
Jest idiotyczna, bo jej poetyka przypomina tanie horrory, i wyłamuje się z ogólnie przyjętego w stylu w "Czarnym łabędziu". Zas "doskonale zilustrowane wyobrazenia paranoidalne chorej osoby" można odnaleźć we "Wstręcie" Polańskiego. Swoją drogą Aronofski sporo zrzyna z tego ostatniego, szczególnie w prezentacji głównych bohaterek - pustych laleczek, zniewolonych przez swe obsesje. Wytłumacz mi tę istotność sceny z pilniczkiem, tak samo zresztą jak scenę zrywania sobie skóry z palca, poza faktem, że są to sceny ewidentnie nakierowane na miłośników horroru. A co do analigii fabularnej "Blac swan" i "Jeziora łabędziego" - zawsze mnie rozczula, gdy twórcy podpinają swe dzieła pod inne, ogólnie uznane, utwory, by w ten sposób dowartościować swoje własne dzieło.
Zgadzam się, że relacja między matką a córką jest wyjątkowo ważna dla fabuły, ale ja chciałem zwrócić uwagę tylko na tę jedną scenę, w której dla mnie Portman osiąga absolutne mistrzostwo, nawet gdyby zabrakło innych scen, określających relacje pomiędzy tymi kobietami, to ta jedna i tak by wiele zdradziła nam o nich - o to mi chodziło. Jeśli wyraziłem się nieprecyzyjnie, przepraszam.
A tak w ogóle to o co się kłócimy? Dałem "Łabędziowi" całkiem wysoką notę, więc film mi się raczej podobał, ale filmem wybitnym go na pewno nie nazwę.
Dlaczego uważasz, że się z Tobą kłócę? Wydawało mi się, że jest to dialog z uwzględnieniem Twojej opinii i wyrażeniem odmiennego stanowiska. Nie chodzi tu również o to, że będę Cię usilnie nakłaniać do zmiany oceny i wpajać w głowę, że ,,Czarny łabędź" jest arcydziełem ;)
Aronofsky w swoich wywiadach podkreśla, że inspirował się ,,Wstrętem" Polańskiego i książką Dostojewskiego - ,,Sobowtór", nic zatem dziwnego, że zauważasz pewne analogie. Absolutnie nie zgodzę się, że postać Niny Sayers jest ''pustą laleczką'', ponieważ w filmie nie przedstawiono ani jednej sceny, która potwierdzałaby takie założenie.
Mam wrażenie, że oglądając film, zamiast na fabule skupiłeś się na doszukiwaniu się efektów rodem z podrzędnego horroru a przez to klasyfikujesz sceny na te mniej lub bardziej wstrząsające doszukując się ich istoty od strony czysto wizualnej. Odpowiedziałam Ci już na zadane pytanie - postać Beth jest synonimem daremności starań bohaterki w dążeniu do bycia perfekcyjną baletnicą (perfekcja już z założenia jest destrukcyjna, bowiem utopijna, niemożliwa do zrealizowania). Wyimaginowane samobójstwo Beth, zamieniającej się nagle w postać Niny symbolizuje wstępny etap do zabicia w sobie jednej ze stron osobowości - Białego Łabędzia, cechującego się sztywną formą. Dlatego jest to bardzo istotne.
Opinie o tym, że Aronofsky wykorzystał ,,Jezioro łabędzie", aby nabrać masy na wysoki artyzm cechujący jego dzieło, są na tym forum na poziomie dziennym. A jednak ktoś, kto nie rozumie fabuły spektaklu (Nina już na samym początku filmu daje widzowi wyraźnie do zrozumienia, z czyją wersją baletu powinien się zapoznać) nie zrozumie złożoności fabuły i nie dostrzeże w niej niezwykłości.
Moim zdaniem film jest bardzo dobry. Reżyser połączył film psychologiczny z typowym horrorem. Cały film przedstawia drogę Niny do obłędu ,a horror jest pokazany w jej szaleństwie i zgubnych halucynacjach.
Ta scena z pilnikiem była wstrząsająca. Powiem nawet że oddech i syczenie Niny podczas zdzierania sobie skóry robiły większe wrażenie niż gadające twarze czy wyrastające pióra.
Ten niby chaos to jest to. Przecież nie chodzi o pokazanie świata baletnic, to chyba jednak tylko tło. Mnie bardzo odpowiada sposób w jaki pokazane są demony dręczące bohaterkę.
Tak nazwane przez autorkę tematu ''zboczenia w balecie'' to nie wymysł Darren'a ani bazowanie na stereotypach. Do stworzenia postaci Thomasa Leroy'a znacząco przyczynił się sam Vincent Cassel, który w przeszłości studiował balet a do roli w "Czarnym łabędziu" przygotowywał się towarzysząc takim osobistościom w świecie baletu jak Michaił Barysznikow czy Peter Martins. Vincent przyglądał się również przebiegu zajęć z tańca klasycznego w sławnym New York City Ballet. Nie uważam zatem, aby jego spostrzeżenia były bezpodstawne.