Człowiek (jak zawsze mi mówiono) musi dokonywać bezustannie wyboru. Wybór ten, to fundament człowieczej egzystencji, siła sprawcza istnienia.
Przychodzi taki moment, gdzie zepchnięty nad samą krawędź decyduje o swoim losie i albo przeciwstawia się siłom wroga, albo poddaje się i z rezygnacją spada w przepaść.
Lęki i obawy, zahamowania i izolacja to równie potężne co i destrukcyjne siły, jak niewinność i czystość, delikatność i "białe, puchowe piórko".
Kto ma przewagę w tym konflikcie? Czy jest to uwodzicielski i mroczny "Czarny łabędź", czy subtelny i nieskazitelny "łabędź biały"?
Emocjonalna wojna w człowieku to temat po który w kinematografii sięgano niejednokrotnie.
W "Black Swan" temat ten został również poruszony i ciężko mi ocenić ten film, muszę się przyznać.
Z jednej strony, mamy tragiczną historię tancerki baletowej, która była od małej dziewczynki "edukowana" przez swoją matkę w jednym celu - osiągnąć największe zaszczyty jako zawodowa baletnica.
Jej siłą przewodnią staje się zdobycie tak pożądanej przez siebie roli "Królowej łabędzi" w "Jeziorze łabędzim" Czajkowskiego.
Z drugiej strony mamy... no właśnie, kto stoi po drugiej "stronie lustra"?
Przeciwniczką głównej bohaterki jest ... ona sama, a raczej jej druga natura, która z coraz bardziej próbuje "zawładnąć" czystą i nieskazitelną naturą Niny.
Po pierwszym oglądnięciu całego filmu muszę przyznać, że jest to obraz niezwykły, operujący jednak "zwykłymi" sztuczkami.
Przez pierwszą godzinę seansu, nie mogłem się zdecydować na wybór "prawdziwej" przeciwniczki Natalie Portman. Wiele faktów wskazywało na to, że jest nią ona sama, jak również mogła nią być jej konkurentka z zespołu - Lily.
Podejrzaną była również jej zaborcza matka, która w pewien sposób zazdrościła swojej córce, że ta może osiągnąć to czego jej się nie udało.
Nie chcę tutaj opisywać całego filmu.
Podsumuję może w kilku punktach "Czarnego łabędzia" oceniając zarówno pozytywne jak i (niestety) negatywne strony. To od negatywów.
Nie bardzo mogłem zaakceptować gry Portman. Robiła co prawda wiele, aby pokazać swoją "ciemną stronę", ale brakowało mi w tym uczucia. (Może zmienię zdanie po ponownym oglądnięciu filmu).
Patrząc na jej twarz pomyślałem sobie, że mogłaby dać z siebie trochę więcej. Przecież aktorka dysponuje różnymi formami mimiki.
Ta rola nie wymagała chyba od niej pokazywania prawie przez cały czas twarzy "dziewczynki" ... o lekko obojętnym wyrazie. Scena kiedy dowiaduje się, że Beth znalazła sie w szpitalu - ta sama mina, scena kiedy powinna się zwijać z bólu, bo jej paznokieć jest w strzępach - ta sama mina. Widzimy ją w scenie kiedy dowiaduje się od reżysera, że wybrał już inną do głównej roli - ta sama mina. Oczywiście można powiedzieć, że się czepiam i że tego jednak wymagała rola, a poza tym potrafiła uruchomić swoją mimikę w ostatniej scenie.
Jednak to nie wystarczyło, żeby poruszyć mnie tak naprawdę, do głębi, żeby uwierzyć w prawdziwość kreowanej przez nią roli.
Druga sprawa to dosyć ciasne kadry. Rozumiem zamiar reżysera, żeby wyeksponować twarze w większym stopniu, ale przez większość filmu czubki głów są "obcięte" co daje takie wrażenie jakby istniały tylko twarze, bez tułowi. W balecie (ja to tak rozumiem)
gra się całym ciałem, a ten film jakby nie było opierał się w dużym stopniu o balet (chyba, że się przyjmie, że był on tylko tłem do pokazania całej historii).
Dało to poczucie takiej odrębności głów od całego ciała, a przecież to jedność (znowu się czepiam).
Brakowało mi pokazania tańca samej Portman. Wiadomo, że w przeciągu tak krótkiego czasu jak rok nie zdoła się zrobić z niej baletnicy, ale jednak szkoda, że w wielu scenach tańca widziałem po prostu jej dublerkę.
Wrażenie szybkości i większego tempa w tańcu reżyser uzyskał poprzez dynamiczną pracę kamery, która poruszała się razem z Niną, okrążając ją, zmieniając co chwilę położenie. Nie wiem w sumie czy uznać to za pozytyw, czy raczej za negatyw. Taka prosta sztuczka maskująca może brak umiejętności tancerki u Portman... trochę za bardzo rzucało się to w oczy.
Przejdźmy do absolutnych pozytywów.
Muzyka! Zarówno klasyczne kawałki jak i te napisane przez Mansella całkowicie i szczelnie wypełniają całą objętość filmu. To wywołało u mnie wrażenie jakbym siedział w sali koncertowej.
Mila Kunis - szczerze powiedziawszy może największym atutem tego filmu nie jest, ale podobało mi się jej podejście do roli: wyluzowana, uśmiechnięta, no i ten tatuaż na plecach ;)
Finałowa scena przemiany w czarnego łabędzia. Tutaj Portman już z większą swobodą prezentuje swoją mroczną stronę, dlatego jest w tym momencie dla mnie najbardziej przekonywująca. Patrząc na nią odczuwałem, jak w kilku momentach zmienia się w tę "ciemniejszą/mroczniejszą" wersję siebie. Bardziej pewna i opanowana. Sądzę, że jakby scena ta trwała trochę dłużej napięcie jej towarzyszące i dramaturgia byłyby o wiele większe.
Kto jest zwycięzcą w tym konflikcie emocji?
Myślę, że zarówno "Biały" jak i "Czarny" łabędź wygrywa na końcu. Biały wybiera bycie "czarnym", ale tylko w ten sposób może stać się po prostu łabędziem. Tylko poprzez taki wybór człowiek staje się po prostu "idealny". Równowaga.
No mi też troche przeszkadzały te ciasne kadry,czułem sie przez nie taki przytłoczony przez pierwsza połowe filmu,miałem taką małą klaustrofobie trochę,może właśnie takie było zamierzenie reżysera....A propo tej jej mimiki,mogła bardziej oczywiście ukazać ciemną strone swojej osobowości ale to by wyglądało tak pod publiczkę,a tak wyszło bardzo realistycznie.Nie ukrywajmy możemy tylko na chwilę byc innymi ale i tak naszej prawdziwej natury nie oszukamy....
Wszystkie właściwie sceny były w zamkniętych pomieszczeniach i fakt... też lekkie klaustrofobiczne uczucie mnie dopadło. Przykładowo scena w metrze, albo jak w garderobach przechodzi korytarzem. Myślałem wręcz, że te ściany się zwężają w pewnym momencie :)
Czyli rozumiem, że tytułowy "Czarny łabędź" to w rzeczywistości prawdziwa natura Niny? Tylko potrzebował pewnego bodźca, katalizatora, aby się "wykluć". Tylko co z ostatnią sceną? Zaraz, bo teraz się pogubiłem ;) Czyli jaka jest prawdziwa natura Niny - biały, czy czarny łabędź?
Przez cały film Thomas Leroy, czyli reżyser spektaklu powtarza Ninie, że ceni ją i o rolę białego łabędzia się nie martwi. Jednak, żeby jedna osoba zagrała poprawnie tę rolę musi opanować również swoją mroczną naturę, musi sobie (jak to ten reżyser się wyraził) "dać luzu" (proszę mnie skorygować bo nie pamiętam).
W ostatniej scenie jest ona już z dziurą w brzuchu wypowiadająca słowa: "że zagrała idealnie". Co było przyczyną tego, że tak powiedziała? Co w tym filmie składa się na to, że można powiedzieć o Ninie jako o osobie, która stała się ideałem?
Muszę przyznać, że ten tekst napisałem zaraz po obejrzeniu tego filmu wczoraj w nocy, tak na gorąco. W tle leciała muzyka z napisów końcowych. Teraz jednak prawdę mówiąc nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Tzn. nadal uważam, że przesłanie (jeżeli już jakiegoś musimy się doszukiwać) to właśnie jest takie, że żeby stać się ideałem, trzeba umieć zagrać nie tylko rolę "białego łabędzia", ale również rolę "czarnego", bo jedna rola określa drugą, a razem tworzą "idealną" całość.
P.S. Jej mimika właśnie w ostatniej scenie była na dosyć wysokim poziomie i wtedy akurat mnie przekonała do swojej postaci, ale tylko właśnie wtedy. Co prawda to sprawa też mocnego makijażu, ale nie mogę jej odmówić właśnie dobrego aktorstwa pod koniec tego filmu.
P.S. 2 Taka dygresja, gdyż zupełnie nie uważam, że ten film traktuje o balecie jako takim, a przynajmniej twierdzę, że balet i "Jezioro łabędzie" były tylko podkładką pod to, żeby można było przedstawić historię Niny. Widziałem już głosy ludzi na FW, że to historia właśnie powtórnego opowiedzenia "Jeziora...". Nie jestem ekspertem i balet szczerze mówiąc raczej nie jest tym "co tygrysy lubią najbardziej", ale kiedyś w sieci natknąłem się na taki klip: "he plays guitar and she dances" --> http://www.youtube.com/watch?v=UGufiv5PB2A i to mnie oszołomiło i sprawiło, że inaczej zacząłem na te sprawy spoglądać. Sorka za przydługawą dygresję :)
Ilość tekstu z pewnością nie świadczy o jakości zawartych w nim "prawd" ;) Staram się mieć zdrowe podejście do siebie i swoich możliwości, także wiem na co mnie stać i wiem również, że niekoniecznie jest to jakieś wspaniałe.
Napisałem tak dużo (powiedzmy, bo widziałem na tym forum posty, które z powodzeniem mogłyby być małymi opowiadaniami) zainspirowany najpierw ciekawą i nastawioną pozytywnie recenzją "Black Swan", a po obejrzeniu filmu wczoraj w nocy po prostu chciałem się uporać z tą myślą końcową tzw. "przesłaniem" filmu. To tylko luźne spostrzeżenia. Nie ukrywam, że troszkę jestem zawiedziony filmem, ale pomysł i muzyka bardzo mi przypadły do gustu. Zresztą nie będę się powtarzał, bo już większość napisałem powyżej.
W takim razie czekam na Twoje "pięc groszy", które dorzucisz do puli ;) Jestem bardzo ciekaw zdania innych na temat tego filmu.
Pozdrawiam
Świeżo po powrocie z kina muszę przyznać, że film zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Naprawdę nie jest to film przeciętny i potrafi wzbudzić całą gamę emocji u widza.
Jeśli chodzi o zdjęcia to kamera prowadzona jest w ten sam, charakterystyczny sposób co w 'Zapaśniku' gdzie w ogóle mi to nie przeszkadzało. Idąc tym razem na Aronofskiego go kina wiedziałem więc czego się spodziewać. Zbliżenia, ciasnota i klaustrofobia dodatkowo przedstawiają nam stany przez jakie przechodzi główna bohaterka. Moim zdaniem Portman wspięła się na wyżyny swych umiejętności. Widać, że włożyła serce odgrywając Ninę i doskonale przedstawiła to co przedstawić musiała. Nie zgadzam się z głównym zarzutem userów co do gry Portman, tzn 'cały czas ta sama mina'. Jeśli niektórzy mogą odnieść takie wrażenie, to wina nie leży nie po stronie Portman, a po stronie pokręconego charakteru jej postaci. Przez 75% filmu Nina czuję ból. Fizyczny i psychiczny. Zmaga się sama ze sobą, ze swoją chorobą i jej maskowaniem, z niepewnością i presją. I Portman odgrywa postać Niny tak jak została ona napisana. Nie jest to wciąż ta sama mina dlatego, że aktorka nie potrafi zagrać innej. Jest to ta sama i podobna mina bo właśnie takie emocje targają Niną przez prawie cały seans. Aktorstwo w filmie stoi na bardzo wysokim poziomie dlatego wielkie brawa dla całej obsady.
Dobrze pokazane są relacje między baletnicami - typowy wyścig szczurów w walce o główną rolę.
Mila Kunis świetna. Totalne przeciwieństwo Portman. Lily zdaje się mieć wszystko to, czego brakuje Ninie - pewność siebie, zdrową determinację, siłę i czystą radość z życia. Walcząc o rolę knuje po cichu przeciwko Ninie (np. narkotyk w klubie, spowodowanie by Nina zaspała na próbę dzień przed wystepem) jednak nie jest ona ukazana jako jej największy wróg. Największym wrogiem Niny jest ona sama - tzn jej druga czarna natura która nie może wydostać się z pod powłoki niewinnego i dziecinnego białego łabędzia. Gdy nieudolne dążenie do perfekcji nie sprawdza się, Nina usilnie szuka sposobu na przełamanie się, danie sobie "luzu" i uwolnienie w sobie "czarnego łabędzia" - tylko w ten sposób będzie mogła sprostać roli królowej.
Postać Thomasa totalnie mnie zaskoczyła. Spodziewałem, się że będzie on jakimś psycholem i gwałcicielem, tymczasem on także stara się pomóc Ninie. Oczywiście próbuję ją zaciągnąć do łóżka ale zobaczywszy jej niedojrzałość i zagubienie odpuszcza.
Postać matki Niny oceniam jako totalnie negatywną i jest ona główną przyczyną jej choroby psychicznej. Stara się trzymać dorosłą córkę pod kloszem, mówi do niej "mała księżniczko" i to ona od najmłodszych lat hamuje emocjonalny rozwój córki, udając tylko, że ją wspiera.