Dla kogoś kto w zasadzie nigdy nie miał styczności z baletem, oraz ogromnie męczącą pracą w balecie to film robi piorunujące wrażenie. Punktem kulminacyjnym, artystycznie i wizualnie doskonałym, był występ Czarnego Łabędzia. Wraz z tańcem bohaterce wyrastają pięknie przedstawione czarne pióra, które później z gracją składa niczym łabędź skrzydła.
W tym filmie zaszokował mnie destrukcyjny wpływ pracy baletnicy na jej życie.
Postawa matki była dobra do pewnego momentu życia bohaterki i jej kariery, ale potem następowało niszczenie własnej córki, bo matce się nie udało (bardzo dobry wątek często spotykany w życiu).
Jeśli chodzi o scenki lesbijskie i te masturbacje łóżkowe to nie wiem w czym miałoby to jej pomóc? W przemianie, w karierze, w tańcu? Można było to inaczej skonstruować, nie wciągać do tego lesbijstwa. Do niej to nie pasuje, do dublerki tak, ale nie do niej, tak więc reżyser jakby się tutaj przejechał. Właśnie w tych momentach film stacza się, ale później się podnosi.
W tym filmie balansuje się między normalnością, a obłędem, bo tak na prawdę ta granica rozmywa się i całość bywa zwodnicza...
Zgodzę się z tobą że ten film potrafi zauroczyć. Masz rację że kulminacyjnym momentem jest "przemiana"w czarną łabędzicę do której przez cały czas dąży Nina. Jeśli chodzi o matkę to moim zdaniem d samego początku kontrolowała córkę i nie dawała jej wolności. Ta scena lesbijska jednak coś mówi, bo Nina chce nauczyć się być jak czarny łabędź(którego odzwierciedleniem jest dublerka). Właśnie dlatego Nina pozwala sobie na to wszystko, żeby nauczyć się być jak ona i jak rola do której nie pasuje jej osobowość.
Ten film to połączenie piękna baletu z morderczą pracą każdej z tancerek oraz zabujczym obłędem w jaki popada Nina. Dzieje się to przez chęć bycia perfekcyjną, ale też przez chore ambicje matki, presja wywarta przez reżysera i strach przed dublerką a jednocześnie toksyczna przyjaźń między nimi.