PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=526137}

Czarny łabędź

Black Swan
2010
7,7 375 tys. ocen
7,7 10 1 375459
7,4 68 krytyków
Czarny łabędź
powrót do forum filmu Czarny łabędź

Mam spory problem z oceną najnowszego filmu Darrena Aronofskiego. Z jednej strony doceniam ogromny wysiłek jaki
twórcy włożyli w wyprodukowanie tej nietypowej opowieści. To, że z teoretycznie mało ciekawej historii o baletnicy,
przygotowującej się do nowego spektaklu stworzyli thriller, chwilami nawet straszną opowieść o dążeniu do perfekcji, która
doprowadza bohaterkę na skraj obłędu. Widzę dopracowane zdjęcia, poświęcenie aktorów (niesamowita Portman!),
świetny montaż, fantastyczną choreografię. Wszystkie te techniczne szczegóły, które razem składają się na większy obraz.
Z drugiej jednak strony podczas seansu niezmiernie ważne jest dla mnie również odczuwanie samej historii, a tego filmu
niestety jakoś za bardzo nie poczułem. "Czarny łabędź" nie porwał mnie, czegoś mi w nim zabrakło, coś mi w nim nie
zagrało, tak jak powinno. Nie czuję rozczarowania, czy wielkiego zawodu, tylko pewien niedosyt, pewne oczekiwanie na
coś więcej, co niestety nie zostało spełnione.

Najlepiej mój brak zachwytu nad tym filmem wytłumaczyć można porównując "Black Swan" do tańca głównej bohaterki.
Nina - bo tak ma ona na imię - przygotowuje się do występu w "Jeziorze Łabędzim" Czajkowskiego, w którym do zagrania
ma dwie, przeciwne role: białego i czarnego łabędzia. O ile wczucie się w tego pierwszego, utożsamiającego czystość,
niewinność, i opanowanie nie sprawia jej żadnego kłopotu, bo dziewczyna z natury taka właśnie jest, tak już zagranie
drugiej postaci jest dla niej ogromnym wyzwaniem i trudnością. Czarny łabędź ma być bowiem zmysłowy, uwodzicielski,
nieskrępowany, a Nina nie odkrywszy jeszcze do końca samej siebie nie potrafi tego odpowiednio silnie zaakcentować.
Chcąc otrzymać główną rolę w balecie będzie musiała, odciąć się od tego co ją dotychczas hamowało i znaleźć głęboko
tłumione w sobie przeciwieństwo. A na horyzoncie bardzo szybko pojawi się konkurentka - Lilly, dziewczyna wyluzowana,
czerpiąca z życia pełnymi garściami, która tańczy nie dla perfekcji, ale dla uczuć, dla przeżycia. Jakby się mogło wydawać,
idealna kandydatka na tę rolę.

Nina praktycznie przez cały film próbuje się zmienić, dać z siebie wszystko by móc wystąpi w obu rolach. Jednakże w jej
perfekcyjnym, dopracowanym w każdym ruchu tańcu brakuje żywiołowości, brakuje prawdziwych uczuć. Pewnej lekkości,
szaleństwa, zmysłowego wyczucia ruchów, które powoduje, że taniec staje się czymś więcej niż tylko idealnym
wykonaniem kolejnych układów, dzięki któremu prawdziwe uwodzi, fascynuje i zachwyca. I podobnie jest z filmem
Aronofskiego. Na pierwszy rzut oka jest on tak doskonały, że praktycznie nie ma się do czego przyczepić, nie ma na co
narzekać, ale jednak jakoś nie porywa. Zabrakło bowiem tego, czego brakowało głównej bohaterce, pewnej płynności,
zatracenia się, takiego oddania się historii, by mogła ona samoistnie popłynąć wraz z widzem. Dlatego też "Czarny łabędź"
nie porwał mnie, nie wgniótł mnie w fotel, nie namieszał w psychice jak robiły to już poprzednie filmy reżysera. To dobry
obraz, chwilami nawet bardzo, ale nie ma w nim tego czegoś, tej iskry geniuszu, tego szaleństwa, które porywałoby,
zachwycało i powodowało nasze całkowite zadurzenie się w filmowym dziele.

Aronofsky zdecydowanie za bardzo skupił się na cielesności swojej bohaterki, na jej czysto fizycznym poświęceniu podczas
przygotowywania do występu. Widzimy liczne siniaki na ciele Niny, wymęczone do granic możliwości nogi, połamane
paznokcie, skórki zdarte do krwi, ale także przedziwne zadrapania na jej plecach. Co prawda część z tych urazów
odzwierciedla stan psychiczny bohaterki, pokazuje jak bardzo wczuwa się ona w rolę, jak bardzo jej na niej zależy, ale
zdecydowanie za często reżyserowi wystarczają właśnie te widoczne na pierwszy rzut oka efekty nadmiernych ambicji Niny.
I choć od początku śledzimy tę historię oczami głównej bohaterki, choć to z jej punktu widzenia ją poznajemy, to Darren za
bardzo ślizga się po powierzchni, za mało wnika w myśli młodej baletnicy. Skoro już zdecydował się na przedstawienie tej
historii z jej strony, to mógł się pokusić równie dobrze o większe zgłębienie jej psychiki. W obecnym stanie Nina jest dla
nas przez większą część seansu postacią całkowicie obcą, której i owszem możemy współczuć, ale wiele więcej do niej
nie czujemy.

Niespecjalnie w filmie tym udało się pokazać powolne popadanie bohaterki w obłęd na punkcie zdobytej roli, to wczuwanie
się w łabędzia, wymagające zerwania z przesłodzoną i zamkniętą w dusznych czterech ścianach przeszłością. Nie
spodziewałem się, że to początkowe poświęcenie dla roli rozwinie się wkrótce w obłęd, w chorobę psychiczną, bo inaczej
chyba tego nazwać nie można. Wydało mi się to pewnym sporym przeszarżowaniem ze strony twórców. Rozumiem
ogromne poświęcenie dla sztuki, rozumiem chęć pokonywania samego siebie, swoich lęków, kompleksów, strachu, bo
jak mówi jeden z bohaterów, na drodze do sukcesu stoimy tylko my sami. Traktowanie swojej konkurentki jako zagrożenia
dla własnego życia, to jednak już pewna przesada, która została średnio uzasadniona przez wcześniejsze wydarzenia.
Przemiana bohaterki nie jest płynna, jest dziwnie skokowa i chwilami ciężko w nią uwierzyć, a im bliżej końca, tym wydaje
się coraz bardziej naciągana i podporządkowana jedynie ogólnemu konceptowi, wyjściowemu założeniem, pod które
scenarzyści musieli podpiąć jakoś kolejne wydarzenia.

Brakowało mi tu wyraźniejszego, pełniejszego przejścia od normalności, od słodkiej dziewczynki, jak matka nazywała Ninę,
aż do dziewczyny wyzwolonej, która odkryje w sobie nową siebie, która zerwie ze swoim przeszłym ja i stanie się zupełnie
innym człowiekiem. Obecne poprowadzenie tej transformacji jest moim zdaniem zbyt chaotyczne, zbyt gwałtowne i niestety
chwilami mało przekonujące. Dlatego film ten ze smutnego, niepokojącego dramatu psychologicznego jakim jest na
początku, z biegiem czasu staje się horrorem, w którym jawa miesza się z ułudą, w którym nie wiadomo już zupełnie co
dzieje się naprawdę, a co jest tylko wymysłem, wyobrażeniem głównej bohaterki, która za wszelką cenę chce perfekcyjnie
wcielić się w dwie postaci. Niestety przez to skierowanie filmu na takie tory, obraz ten stracił moim zdaniem na swojej
wadze. Od połowy stał się efektownym, makabrycznym i niepokojącym widowiskiem, w którym odbicia w lustrach żyją
własnym życiem, a nieznajomi miewają demoniczne twarze. Stał się straszakiem, któremu bardziej zależy na zaskoczeniu
widza, na efektowności, a nie na pokazaniu dramatu głównej bohaterki.

Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że wszystkie te straszne sceny są wplecione w filmową rzeczywistość tak sprawnie,
że naprawdę ciężko odróżnić co tu jest jawą, a co tylko snem. Dlatego w trakcie filmu wraz z bohaterką osuwamy się w
szaleństwie, nie będąc pewnym co jest prawdziwe, a co nie. Przyjmujemy, że nawet najbardziej zwariowane wydarzenia
mogą mieć miejsce. Raz po raz dajemy się nabierać i w końcu nie możemy być już niczego pewni. Za to spory plus, bo
Aronofskiemu udało się pokazać obłędne wizje jako coś możliwego, udało mu się je tak sprawnie przemycić do
normalnego życia, że nie są na pierwszy rzut oka nieprawdopodobne, czy niemożliwe. To tylko pokazuje jak pomimo
swojego nadmiernego rozbuchania, "Czarny łabędź" wciąż jest filmem wciągającym i angażującym. Bowiem przez
większą część seansu bezkrytycznie przyjmujemy wszystko co pokazuje nam reżyser, nawet przez chwilę nie kwestionując
prawdziwości tego co się wydarzyło się na ekranie. Trochę niestety ucierpiała na tym sama bohaterka, bo przez jej skrajne
wizje, bardzo szybko straciłem jakiekolwiek przywiązanie do niej i stała się ona dla mnie jeszcze bardziej obca i
niezrozumiała niż na początku.

Warto zwrócić jeszcze uwagę jak bardzo film ten przesiąknięty jest "Jeziorem łabędzim" Czajkowskiego. I nie chodzi mi tu
tylko o to, że soundtrack Clinta Mansella płynnie łączy w sobie nowo napisane motywy z tymi, które pamiętają chyba
wszyscy choć trochę znający muzykę klasyczną. Nawet wybrzmiewająca gdzieś w dalszym tle muzyka w klubach,
restauracjach, w których przebywają bohaterowie, bezpośrednio nawiązuje do dzieła rosyjskiego kompozytora. Przez to
jeszcze bardziej zdajemy sobie sprawę jak ważny dla Niny jest balet, jak mocno związany jest z jej życiem. Świetnie też
wypadł pomysł by w czasie tańca zamiast zwyczajnych odgłosów ruchu słychać było trzepotanie skrzydeł, piór. Dzięki temu
mamy wrażenie, że tańczy nie krucha i delikatna dziewczyna, a właśnie łabędź. Podsumowując: "Black Swan" to dobry film,
chwilami nawet bardzo, ale do upragnionej perfekcji, do geniuszu trochę mu niestety brakuje. Stąd pewien niedosyt, choć i
tak warto ten obraz zobaczyć.

7,5/10