"Film do złudzenia przypomina "Milczenie owiec". Jeżeli już to pretensje powinno się mieć do Thomasa Harrisa, który napisał książkę będącą popłuczynami po "Milczeniu..." Reżyser filmu zaś jedynie nakręcił adaptację tej właśnie książki. Więc to nie reżyser jest winny powtarzalności. Znowu, kolejny, prostacki, merytoryczny błąd recenzenta! Człowieku, spróbuj choć raz przeczytać to co udało ci się napisać, a dopiero potem obublikuj to w serwisie.
Potem jadą banały, zdania wytrychy w rodzaju "nie ma śladu po klimacie Milczenia owiec, itd". To jest recenzja na poziomie średnio rozgarniętego gimnazjalisty i doprawdy nie powinna być publikowana w serwisie "filmweb" tylko co najwyżej na prywatnym blogu.
Pomijam już moje osobiste wrażenia, wedle których osławione "Milczenie owiec" niczym mnie nie zachwyciło. A gra Hopkinsa (naprawdę dobrego aktora, ale nie w tym filmie) bardziej śmieszyła niż przerażała (to spojrzenie ala Kaszpirowski). Rozumiem jednak, że to jedynie rzecz mego gustu i dla kogoś innego tamten film ma prawo być skończonym arcydziełem.
Ważne, żeby recenzje publikowane na łamach "filmwebu" nie były skończonymi bredniami.
Jedna mała uwaga: do Thomasa Harrisa też za bardzo nie można mieć pretensji, bo najpierw napisał Czerwonego smoka, a później Milczenie :)
A co do samego tematu postu - ta recenzja jest osłabiająca. "Podobieństwa pomiędzy oboma tytułami można mnożyć w nieskończoność" - i co z tego? To nie ma nic do oceny samego filmu.
Pozdrawiam
Otóż to - przeca najpierw powstał "Czerwony Smok", a potem "Mliczenie..."! Więc co tu jest popłuczynami po czym, jeśli w ogóle...? Abstrahując już od tego, że z nazywaniem książek Harrisa "popłuczynami" doprawdy trudno się zgodzić. Zwłaszcza jeśli idzie o "Smoka". Jest to bodajże najlepsza powieść, jaka wyszła spod ręki tego pana, moim zdaniem przewyższająca "Milczenie..." pod wieloma względami.
Zgadzam się z Wami. Mamy już za sobą trzy ekranizacaje powieści H. i tak jak wiele innych powieści.
Uważam, że każda z tych ekranizacji powinna być "rozpatrywana" z własnego, indywidualnego pkt. widzenia.
Pewnie, że po Milczeniu można by się czepiać wszystkiego, ale po co.
Mnie bardziej w tej rencenzji "wkurzylo" wychwalanie pana Elfmana (świetnego poza tym), a to właśnie z jego str. wyszedł niedosyt. Nic jego starania nie wniosły do Czerwonego.. bo muzyki praktycznie nie można było wyczuć, jakby wogóle nie było ściezki dzwiękowej do tego filmu :P. No ale to moje, wredne zdanie.
Sam film, uważam za dobry.:).
A tu bym polemizował, bo akurat Elfman spisał się nieźle. Faktem jest, że próżno szukać tu jakichś charakterystycznych motywów, jednak jest to naprawdę porządna ścieżka typowo "ilustracyjna". Nie zapada może jakoś szczególnie w pamięć, ale dobrze komentuje akcję. Poza tym niewiele pozytywów można w "Czerwonym smoku" znaleźć. Nie chodzi o to, że film jest zły, badziewny czy coś w tym stylu. Jest po prostu mało interesujący, mało oryginalny, nie ma za wiele do powiedzenia. Ot, solidna, dość siermiężna produkcja, starająca się nawiązywać do "Milczenia owiec", co jednak obnaża tylko jej braki. Nic do serii filmów o Lecterze nie wnosi. Powstał, ale po co? Trudno powiedzieć. O wiele bardziej podoba mi się to, co w swojej adaptacji książki Harrisa zrobił Michael Mann.