Film dosyć oklepany. Ile razy można robić sequele, prequele, itp... To udaje się nielicznym (seria "The Thin Man" z lat 30. i 40., czy "Ojciec chrzestny). W tym filmie nawet Edward Norton, którego uważam za dobrego aktora, jest takim zwykłym policjancikiem z typowo amerykańskiego filmidła ze strzelaniną, itp. Harvey Keitel banalny (co dla niego typowe nie jest). Oczywiście przerażający Anthony Hopkins, ale on w tym filmie nie jest postacią pierwszoplanową. Dla mnie największą atrakcją tego filmu był Ralph Fiennes. Im więcej filmów tego gościa widzę, tym bardziej jestem pod wrażeniem jego talentu i wszechstronności. No i Emily Watson-ciekawa rola.
Mogę się przewrócić? Mogę? Mogęmogęmogę? To nie jest sequel dorobiony na siłę bo "Milczenie..." odniosło sukces, tylko ekranizacja skądinąd znakomitej powieści poprzedzającej "Milczenie owiec". Oczywiście, sięgnięto po nią na fali popularności Lectera, nie zmienia to jednak faktu że wszelkie podobieństwa do "Milczenia owiec" wynikają z tego że Harris użył podobnego schematu fabularnego, pisząc swoją drugą powieść z Lecterem, jak przy tworzeniu "Czerwonego Smoka". I można było z tego zrobić świetny film, tylko nie nalezało na stołek reżysera sadzać Rattnera, dotad specjalizującego sie raczej w komediach.
Polecam kurs czytania ze zrozumieniem. Przyda się. ;)
Pisałam o sequelach i PREQUELACH (jeśli ten termin nie jest ci obcy). A akcja, co zresztą napisane jest na IMDB, toczy się PRZED akcją "MI". A więc chyba można to nazwać PREQUELEM?
A co do przewracania się-rób sobie co chcesz. Jeśli ci tak zależy na moim pozwoleniu, to je masz. Tylko mam dziwne wrażenie, że przewracasz się trochę zbyt często, co skutkuje nieco negatywnie.
Sequel, prequel, jedna cholera, nie o chronologię mi chodziło. Piłam raczej do tego: "Ile mozna robić sequele, prequele, itp... To udaje się nielicznym ". Tak to zabrzmiało jakbyś przyganiała "Smokowi" że jest kolejnym dorobionym na siłę kolejnym filmem cyklu, który wcale nie miał byc cyklem, kolejnym nudnym prequelem od którego wieje banałem. Dlatego właśnie usiłowalam się przewrócić, bo nikt tu na siłę niczego nie dorabiał, po prostu sięgnięto po kolejną powieść Harrisa i tyle. A że sfilmowano ją kipsko, to już inna para kaloszy. Mogę teraz liczyć na argumenty nieco bardziej merytoryczne zamiast jazd ad personam?
No jak to nie są dla ciebie argumenty merytoryczne, no to przykro mi, widocznie jestem dla ciebie za mało inteligentnym partnerem do polemiki.
Skoro po wyjaśnieniu kwestii sequel/prequel nie potrafisz odnieść się do tego co napisałam, to cóż... przez grzeczność nie będę Ci przeczyć.
Myślę, że nie przez grzeczność, a przez próżność. A jeśli chcesz "merytorycznych argumentów", to odsyłam do postu początkującego ten temat. Odniosłam się w nim przede wszystkim do tego, co mi się podobało-czyli aktorstwa. Niestety, bez względu na to, czy historia "Czerwonego smoka" nie powstała poprzez chęć "jechania" na sukcesie "Milczenia owiec", jej realizacja (przyjmijmy dość optymistycznie i naiwnie zarazem) jest chęcią stworzenia oryginalnego filmu, to i tak porównań z "Milczeniem owiec" się nie uniknie. To po prostu fakt.
Jeśli chodzi o aktorstwo w "Czerwonym Smoku" to ja się w pełni zgadzam że najlepsze nie było, bo jeden Hopkins i jeden Fiennes wiosny nie uczynią i nie uratują tego, co Norton, Keitel i reszta zepsuli. Zwłaszcza Norton, bo to Graham, obok Ząbka, jest głównym bohaterem i trzyma tę opowieść.
Film powstal ze wzgledu na cheć pojechania na popularności "Milczenia owiec", jak najbardziej, ale sama historia, czyli powieść "Czerwony Smok", powstała tak przed książką jak i filmem pt. "Milczenie owiec". Wydano ją w 1981, zaś pierwsza jej ekranizacja, "Manhunter" Michaela Manna miała premierę w 1986, dwa lata przed publikacją "Milczenia...". Zatem "Smok" jest historią całkowicie oryginalną, i to "Milczenie..." jest wtórne wobec niego, a nie odwrotnie.
Zdaję się Wiedźmie chodzi o to, że to tak, jakby się czepiać reżyserów, że tworzą kolejne części Jamesa Bonda czy Harry'ego Pottera. A tworzą, bo tyle tych książek było! Więc w pełni się zgadzam z jej punktem widzenia, że należy to traktować inaczej niż np. ewentualną 4. część "Krzyku", która rzeczywiście byłaby już baaardzo na siłę. A tu po prostu scenariusz jest gotowy i szansa skuchy jest niewielka (jak dla mnie "Czerwony Smok" absolutnie NIE jest skuchą).
Ależ ja nie mam nic przeciwko tworzeniu filmów powiązanych z jakimś innym, czyli sequelami, prequelami czy remake'ami. "Harry Potter", jak i "James Bond" są mimo wszystko tworzone w dużej mierze przy zastosowaniu efektów specjalnych. Są to superprodukcje o ogromnym budżecie, więc do efektów przyczepić się nie można. Natomiast filmy takie, jak ten, noszą znamię filmu psychologicznego, a to już wyższa szkoła jazdy. Scenariusz nie jest gotowy w momencie kiedy mamy jakąś książkę. Nie przychodzi mi na myśl konkretna ekranizacja wierna idealnie pierwowzorowi literackiemu. I nie uważam, że ten film jest skuchą. ;) Jest wiele rzeczy, które tam mi się nie podobają (wspomniany Keitel, a szczególnie Norton). Ale jak napisałam, role Fiennesa i Watson są naprawdę godne podziwu.
Nie masz nic przeciwko? No to ja już się pogubiłem, bo na samym początku napisałaś "Ile razy można robić sequele, prequele", więc wziąłem to za myśl przewodnią... Ale dobrze! Rozumiem, że nie jesteś dziś w nastroju do kłótni ^_^ Pozdrawiam zatem!
Po pierwsze rzadko miewam nastrój do kłótni, ale równie rzadko, a raczej nigdy, nie wdaję się w konwersację kiedy ktoś mnie wywołuje do tablicy. Moja myśl w pierwszej wiadomości dotyczyła bezpośrednio faktu, że do "Milczenia owiec" dorobiono już "Hannibala", który mi jakoś się nie podobał. :/ I "Czerwony smok", choć ma interesującą fabułę, został w moim odczuciu zrobiony tylko po to, by odświeżyć i wyczerpać sukces "Mileczenia owiec", a nie z pobudek artystycznych.
Może nie tyle po to, żeby wyczerpać, ale żeby zatrzeć wspomnienia po (podobno) dużo gorszym "Manhunterze" z 1986 i tym samym dopełnić trylogię. Ale gdyby nawet było tak jak mówisz, to mnie jakoś tego typu akcje nie mierżą. Jeśli film okazał się sukcesem, czyli ludziom się podobał, to naturalne, że twórcy będą nadal podążać w tym kierunku. Po co się pieklić, że powstają np. kolejne Shreki, skoro to po prostu dobra seria. W ogóle częste używanie takich określeń jak "komercja", "typowy Hollywood" lekko trąci w moim odczuciu snobizmem.
Arrrrrrrrrrrrrgh, chyba zacznę wyzywać na ubitą ziemię tych, którzy twierdzą że "Manhunter" jest (podobno) dużo gorszy od "Czerwonego Smoka" a chyba nawet go nie oglądali. Zaprawdę powiadam człowiecze: idź i obejrzyj ten film i wyrób sobie o nim opinię, zamiast pisać bzdury o zacieraniu wrażenia. Bzdury, bo w ogóle sobie nie wyobrażam jakim pieprzonym cudem rzemieślnik Rattner mialby zacierać wrażenie po czymkolwiek nakręconym przez Michaela Manna. Bzdury, bo Norton nawet się nie zbliżył do poziomu prezentowanego przez Petersena, a cóż tu mówić o przeskoczeniu (co odnosi się do wszystkich aktorów "Smoka" którzy nie dorównują obsadzie "Manhuntera", za wyjątkiem Hopkinsa). Bzdury, bo "Czerwony Smok" nie jest nawet w jednej czwartej tak dopracowanym i przemyślanym dziełem jak "Manhunter". Węc zaprawde powiadam człowiecze, zamiast robić dziełu Manna krzywdę pisaniem że jest ono do bani idź i je obejrzyj. I wtedy wydaj swoją własną świadomą opinię. Sigh.
O RAJU! Czy naprawdę TO było istotą rozmowy? Więc wyjaśniam, że częćciej się spotykam z taką opinią, jak napisałem, a nie taką, jak Ty twierdzisz. Po prostu. Ale dobrze, przepraszam, zrozumiałem; obejrzę, i wtedy napiszę do Ciebie osobiście. Hawk.
Do mnie osobiście pisać nie musisz, ale wybacz, wkurza mnie gdy ktoś pisze tak jak Ty bo jest to dla Manhuntera zwyczajnie krzywdzące.