Kolejne rozczarowanie.
Nie pomogą tu żadne porównania z "Niezgodną", bo to także marny (jeśli nie znacznie
marniejszy) film.
Wystarczy przypomnieć sobie "Equilibrium" - przecież nie żadne arcydzieło (i bez takich ambicji),
jednak produkt o solidnie skonstruowanym scenariuszu, wyrazistych postaciach, dobrze
prowadzonej akcji i mogący się pochwalić kilkoma naprawdę dobrymi scenami (jak choćby ta w
ukrytym magazynie rzeczy zakazanych). Dużo strzelaniny, trochę... poezji?
"Dawca pamięci" odpada w przedbiegach.
Mamy tu do czynienia z nieznośnie rozbudowaną ekspozycją, po której następuje "szybkie"
(wlokąca się pogoń- ucieczka), banalne, "dobre zakończenie".
Ciekawe, że na podobną chorobę cierpią inne filmy - na przykład "Robocop" (ten nowy,
nieumywający się do klasycznego).
"Hercules" - to samo.
Czego się nie tknę - to samo.
Odnoszę wrażenie, że (nazwę to tak zbiorczo) kino akcji rozpaczliwie się infantylizuje.
Być może nowym "targetem" są teraz pięciolatki (już nawet nie siedmiolatki), ale też zaczynam
podejrzewać, że za zdziecinnienie filmów odpowiada przede wszystkim nowy, "rewolucyjny"
standard scenariusza wywleczony (jak zaraza) przez Christophera Voglera z wytwórni Disneya i
ponoć już absolutnie obowiązujący.
OK, rozumiem: Jung, Campbell, schemat jest nawet ciekawy, sprawdza się w licznych
przypadkach ale...
Litości!
Ja nie chcę oglądać w kółko "Króla Lwa"!!!