Największe emocje w tym filmie wyzwoliła we mnie scena zabijania słonia dla kości słoniowej, nabrałam ochoty na wysłanie paru osób do odejścia czy zejścia czy co tam było. Ostatnio oglądałam Assassins Cred gdzie padło takie zdanie "nie każdy zasługuje na to żeby żyć" - pasuje do tej sceny jak ulał.
Niestety nic po za tym mnie poruszyło, film słaby, banalny, niespójny fabularnie, nie ma co liczyć na porządne SF. Na czym ma niby polegać to przekazywanie pamięci, przykładamy łapki do plamki i transferek leci!? Przeszedł przez barierę i nagle wszyscy wiedzą, że mają kochać, modlić się i mordować, jakim cudem? A może należało by trochę rozwinąć te wątki, w końcu stanowią główną oś filmu, a niestety są najsłabszymi ogniwami fabularnymi. Mamy do czynienia ze społecznością wykastrowaną emocjonalnie, nagle dajemy im kop w postaci dostępu do emocji i wiedzy, co by tam się działo, z tej osady chyba by kamień na kamieniu nie pozostał, a tam sielanka trwa (chyba). A wszystko to okraszone wzruszającymi wstawkami w stylu multikulti. Generalnie przydałoby się tam mniej wzruszeń, a więcej sensu. Przyznaje, że nie byłam świadoma, że to dla dzieciaków i fanów "Niezgodnej". Za wyjątkiem Bridges'a i Streep reszta aktorów wypadła bezbarwnie, główny bohater jest ładniutki i kompletnie pozbawiony charyzmy. Końcówka maksymalnie bezsensowna, nie czytałam książki, może dla czytelników to ma sens bo dla mnie jako widza nie ma. Chłopak z małym dzieckiem na rękach pokonuje wodospad, pustynię, las tropikalny, w końcu trafia na ośnieżone szczyty górskie (ile on szedł dobę, miesiąc, rok?) i dociera do domu, w którym śpiewają kolędy, a który widział w głowie dawcy... OKEEEY, DOBRA. Chyba że dotarcie do domu w górach to scena o charakterze symbolicznym. Bohater po przekroczeniu bariery razem z dzieckiem ginie i w chwili śmierci widzi chatę pokazaną mu we wspomnieniach starca (szczerze wątpię, że taki był zamysł). W innym wypadku to lekka przesada, żeby nie powiedzieć bzdura. Szkoda czasu na ten film.