Film można określić dwoma słowami:NUŻĄCY i NUDNY to wszystko,"Do szpiku kości
obejrzałam tylko dlatego że jest nominowany do oscara.Wiele scen przewijałam i prawie
przysypiałam na nim.
Akcja jest znikoma,gra aktorska średnia,bardzo mało muzyki,sceny dłużą się w
nieskończoność. Plusem według mnie to scenografia,krajobrazy choć ponure(a może
właśnie dlatego) bardzo mi się podobały.Uwagę należy zwrócić na biedotę ludzi w tym filmie
tak daleką od zwykłych komercyjnych filmów amerykańskich w których kążde rodziny mają
duży dom jednorodzinny i samochód,aż dziwne że taki film mogli stworzyć amerykanie.
Ogólnie film jest średni daje 5/10
NIE polecam.
Jak dla mnie 6,5/10 jest idealne, jedyny plus filmu to właśnie krajobrazy (jak dla mnie też świetne), ale poza tym - jedno rozczarowanie. Można obejrzeć, ale naprawdę NIE WARTO. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego film dostał jakąkolwiek nominację do Oscara.
NIE polecam takoż
Aby zrozumieć dlaczego ten film dostał nominację trzeba nastawić swój tok myślenia w pewnym kierunku: Oscary to nagrody AMERYKAŃSKIEJ akademii filmowej. Prawdopodobnie jakbyśmy tam mieszkali, właśnie w tych pięknych domach z ogródkiem, często basenem a i każdy członek rodziny miałby własne auto to by nas to tknęło. I dlatego właśnie moim zdaniem nie widzimy tego "czegoś". Film dla przeciętnego Polaka jest o niczym. Jest całkowicie nijaki. Opowiada jakąś historyjkę która być może nawet ma morał. Ale jeżeli ktoś chce zmarnować czas na jego poszukiwania to jego sprawa. Może najpierw trzeba się urodzić w USA, to by ułatwiło sprawę...
Nie chce Cię martwić, ale są marne szansę byś będąc Amerykaninem był akurat takim, który mieszka w tym pięknym domku, albo apartamentowcu na Manhattanie. W USA jest dużo większe rozwarstwienie społeczne niż u nas. Wierzyć się nie chcę, że ludzie wciąż wierzą w amerykański sen.
I jak się cieszę, że wypadam poza Twój nawias polskiej przeciętności, bo dla mnie film opowiada ciekawą historię, w ciekawie pokazanym, prawdziwym świecie.
A morał? prosty i nie wymagający specjalnych poszukiwań, przynajmniej dla mnie - Czasem trzeba walczyć o to, by pozostać w swoim piekle. I większość ludzi walczy tylko o to, by nie spaść niżej.
Rozwarstwienie jest miarą względną. To że rozwarstwienie jest większe nie znaczy że masz mniejsze szanse mieć domek czy apartament w NYC. Jeśli w USA np. 90 proc ludzi ma dochód roczny 500 tys złotych a 10 proc. 100 milionów a w Polsce np. panowałaby idealna równość i każdy miał po 40 tys złotych na rok to sobie odpowiedz gdzie lepiej żyć.
Dokładnie przeciwnie - to, że nierówności dochodowe są większe, znaczy tyle, że statystycznie twoje szanse na posiadanie własnego domu są mniejsze (nie wspominając o jakichś apartamentach).
I tak - w sytuacji, kiedy dochód per capita lokuje dane państwo w grupie państw średnio bogatych lub bogatych, o standardzie życia decydują wskaźniki takie jak spójność społeczna, dostępność i jakość usług publicznych etc...
Zresztą o czym tutaj gadać - prawie 40 mln Amerykanów ma szansę na więcej niż jeden pełnowartościowy mięsny posiłek w tygodniu tylko dlatego, że dostają kartki żywnościowe, nie mówiąc już o tym, że te ich domki zazwyczaj są własnością banku. No chyba że mieszka się w przyczepie.
Tak więc ten film dla przeciętnego Amerykanina nie będzie jakimś podglądaniem teatrum biedy i degeneracji nieobecnej w rzeczywistości - Winter's Bone uczciwie pokazuje kawałek amerykańskiej rzeczywistości, z którą na co dzień styka się co najmniej kilkadziesiąt milionów obywateli USA.
Tak - lepiej żyje się w średniozamożnym państwie o w miarę egalitarnej strukturze dochodowej niż w superbogatym, w którym wysepki luksusu otoczone są morzem biedy. Mając do wyboru Słowenię i Emiraty Arabskie - rozsądniej wybrać Słowenię.
To zapowiada się na niekończącą, nic nie wnoszącą dyskusje pseudo-ekonomiczną, jakich tu pełno choćby pod filmami Michaela Moora. Nie chcę takiej kontynuować.
Nie, nie byłam nigdy w Stanach. To, co piszę opieram na znanych mi danych ekonomicznych i ich analizach, książkach, artykułach, filmach (w tym dokumentalnych), opiniach znajomych i rodziny, którzy w USA mieli okazję być.
Poza tym nie do końca rozumiem jakie znaczenie ma to, czy kiedyś w USA byłam, czy nie. Sensowniejsze jest pytanie, czy mieszkałam kiedyś w USA, jak długo, gdzie, w jakim środowisku, ile miejsc widziałam, ilu ludzi poznałam itd. A Ty?
Sądząc po tym, co widziałam w Twoim profilu, filmowo bardzo się zgadzamy. Jeżeli światopoglądowo nie, nie chcę wdawać się w głupią pyskówkę. Pozdrawiam:)
Ok, mój błąd, przepraszam. Ty nie bredzisz tylko wyznajesz moim zdaniem błędną ideologię. Z chęcią z Tobą podyskutuję bo może uda mi się Ciebie przekonać jeśli jesteś otwarta na możliwość zmiany zdania gdy ktoś przedstawi sensowne argumenty. W co szczerze wątpię bo z doświadczenia wiem, że nurt, który reprezentujesz jest często odporny na wiedzę.
Zacznę od kilku prostych pytań, które jakoś uporządkują dyskusję.
1. czy równość dochodowa jest lepsza od nierówności i dlaczego
2. czy równość dochodowa jest możliwa do osiągnięcia
3. jakie są twoim zdaniem metody osiągania równości, innymi słowy, kto i w jaki sposób miałby tę równość wprowadzać.
Oj tam, ideologia to nie religia - przynajmniej dla mnie. Można ją kształtować za pomocą argumentów, a nie uznawać dogmaty. A mój nurt... cóż, mój facet określiłby go zapewne jako "dla każdego po kocie i dużo czekolady" ;) , nie mieszam się w polityczno-ideologiczne dysputy, mam swój rozum i jakoś wg niego układam sobie otaczający świat. Żadna ze mnie wojująca lewacka aktywistka, za którą, mam wrażenie odgórnie mnie wziąłeś.
A więc...
Po pierwsze - oczywiście nie do osiągnięcia jest totalna, odgórnie narzucona równość. Też bynajmniej bym tego nie chciała, jak i chyba nikt o zdrowych zmysłach. Uważam jednak, że ograniczenie ogromnych dochodowych dysproporcji, prowadzi do zmniejszenia jeszcze większych społecznych nierówności w standardzie życia i dostępie do usług.
Po drugie - możliwe jest zmniejszenie dysproporcji.
Po trzecie - progresja podatkowa, ulgi, zapomogi, zasiłki, płaca minimalna - instrumenty fiskalno-budżetowe :) ---> patrz państwa Skandynawskie, ale także Benelux, Francja, Niemcy, Czechy, Słowacja, Słowenia....
Nasuwa mi się jeszcze przykład Szwecji, gdzie zarobki prezesa firmy rzadko kiedy przekraczają 5-krotność pensji szeregowego pracownika.
Ad "po pierwsze" - Jeśli nierówność jest zła a równość dobra to nie wiem dlaczego idealna równość tobie nie pasuje. To powinien być ideał dla tych co chcą zrównywać. Dlaczego zatrzymywać się w pół drogi ? Po drugie, nierówność nie zmniejsza standardu życia i dostępu do usług. Masz tutaj pewną moim zdaniem fałszywą wizję świata, że to jest gra o sumie zerowej. Jak ktoś ma więcej to tylko dlatego że ktoś ma mniej. A to jest nieprawda. To jest marksizm.
Ad "po trzecie" - Zapominasz o tym, że oprócz państwowego przymusu jest inny sposób zrównywania. To jest proces rynkowy. Założenie że wolny rynek wytwarza nierówności a państwo wyrównuje jest nieprawdziwe. Ekonomiści od Adama Smitha udowadniają (oczywiście ci lepsi ekonomiści, którzy nie są na usługach urzędników albo nie są urzędnikami) że właśnie wolny rynek spłaszcza dochody a interwencjonizm państwowy zwiększa dysproporcje. Ja wiem, że ludziom którzy nie studiowali ekonomii jest to ciężko pojąć i jest to wbrew intuicji ale tak właśnie jest. Instrumenty, które wymieniłaś ostatecznie ZWIĘKSZAJĄ różnice w dochodach ludności.
Już Ci wyjaśniam dlaczego tak jest. Tylko się skup.:-) Są dwa sposoby uzyskania dochodu. Można czerpać go z działalności na rynku czyli robić coś co inni cenią i chcą kupić. Nazwijmy taki dochód rynkowym. Drugi sposób do uzyskania środków od państwa które to zabrało pieniądze od tych pierwszych co produkują. Nazwijmy te środki publicznymi. I teraz zobacz. Nierówność w osiąganiu dochodów rynkowych wynika z naturalnej różnicy w talentach, umiejętnościach, wykształceniu i pracowitości między ludźmi. Czyli cechy decydujące o skuteczności w osiąganiu dochodów rynkowych są NIERÓWNO rozłożone w populacji. Ty proponujesz, że jak ktoś ma mało talentu do zarabiania na rynku (co uważam za stanowisko niemoralne, bo niby dlaczego ktoś kto się bardziej stara nie miałby mieć więcej) powinien dostawać od państwa środki publiczne. A teraz pomyśl czy UMIEJĘTNOŚCI I TALENTY które umożliwiają uzyskanie środków publicznych są RÓWNO rozdzielone w społeczeństwie. Czy nie jest tak, że to jak dużo się wyciągnie od państwa nie jest uzależnione od pewnych konkretnych cech, które są nierówno rozłożone w społeczeństwie. Ja uważam, że tak jest. Stąd niemożliwość zrównania na siłę dochodów w społeczeństwie. Kiedy państwo próbuje zrównywać dochody to zawsze będą ludzie, którzy dobrze zarabiają na rynku i dobrze ciągnął od państwa. I to nie są wcale "bezrobotni nie z własnej winy" są to często bogaci przedsiębiorcy, którzy przekupują polityków aby nie wpuszczali konkurencji - "przychodzi Rywin do Michnika". To trzeba rozumieć. A teraz najciekawsze. Na szarym końcu będą ludzie, którzy słabo zarabiają na rynku (np. kasjerki w biedronce) i do tego NIE POTRAFIĄ UZYSKIWAĆ środków publicznych. Wiesz, dla niektórych chodzenie po zapomogi do mopsu to WSTYD. Więc taka pani czy pan, który albo ma honor albo w ogóle nie wie że państwo coś tam rozdaje i zrównuje jest na straconej pozycji podwójnie bo mało zarabia na rynku i jeszcze PŁACI PODATKI, które dostaje jakiś cwaniak pracujący na czarno, albo płaci wyższe ceny za produkty w branżach gdzie cwani biznesmeni przekupując polityków zablokowali konkurencję i mogą dyktować wysokie ceny !! To jest oczywista oczywistość. :-))
Ogólnie rzecz ujmując im państwo bardziej zrównuje tym jest bardziej nierówno. Zrównanie natomiast następuje dzięki rozwojowi gospodarczemu i wolnemu rynkowi. A dla biednych są dobrowolne datki tak jak w USA gdzie przeciętny Amerykanin daje na pomoc ubogim ponad 600 dolarów rocznie podczas gdy Europejczyk niecałe 40 ale tego statystyki nie pokazują. W ostateczności to w USA jest równiej niż w Europie.
Zacytuje na koniec Miltona Friedmana: społeczeństwo które przedkłada równość nad wolność nie będzie miało ani jednego ani drugiego, natomiast społeczeństwo które przedkłada wolność nad równość będzie cieszyć się oboma. :-)
Ah i jeszcze coś. Jeśli ktoś ma możliwość zrównywania dochodów (zabierać jednym i dawać drugim) to siłą rzeczy w takim społeczeństwie istnieje nierówność w dystrybucji władzy. I teraz znajdź mi takich aniołów, którzy mając więcej władzy nie wykorzystają jest do dystrybucji bogactwa na swoją korzyć. I to jest kolejny czynnik, który zwiększa nierówność.
Zdecydowanie się rozmijamy.
Mogłabym do każdego punktu, w tym co napisałeś pisać swoją odpowiedź, ale Ty odpisałbyś na to trzy razy więcej, a mi by się już nie chciało kontynuować :)
Twoja wizja była by dla mnie piękna i uczciwa, gdybym życia nie znała.
Każdemu wg zasług, mówisz? Każdemu wg talentów, zaangażowania i pracowitości? A co z czymś takim jak zwykły, ludzki pech? Co z chorobami, wypadkami, starością, nieporadnością życiową? Moim zdaniem ludzie, którzy nie mogą sami się utrzymać (nie ważne, czy stale czy czasowo) powinni otrzymywać pomoc od państwa, a nie czekać na charytatywność - czyli ochłap z pańskiego stołu, który zostanie rzucony, a może nie.
Uważasz, że w USA jest większa równość niż w Norwegii, czy Szwecji? Na podstawie czego? Dla mnie Skandynawia jest przykładem tego jak sprawnie może działać państwo opiekuńcze. Rok w rok czołówka najbogatszych, najlepiej wykształconych, najzaradniejszych narodów, o najmniejszym poziomie bezrobocia, wtórnego analfabetyzmu, najlepszej opiece medycznej. Czy to są dane z którymi można dyskutować? Ty zapewne możesz i wg Ciebie skutecznie.
Nigdy w życiu, wybierając między USA a jakimkolwiek państwem skandynawskim nie chciałabym mieszkać w Stanach.
To co dla Ciebie jest wadą dla innych jest zaletą. Muzyka jest świetna. Ambientowe klimaty i minimalizm idealnie pasuje do scenografii i krajobrazów. Film nie jest nastawiony na akcje tylko na pokazanie walki glownej bohaterki o utrzymanie rodziny. Co do gry aktorskiej pozwole sobie sie nie zgodzic, glowna bohaterka jest genialna (nominacji do Oskara nie dostaje sie za byle co) i jest caly szereg swietnych postaci drugoplanowych. To nie jest film dla przecietnej osoby nastawionej na szybka sensacyjno/komediowa rozrywke.
Nie uważam się za przeciętną osobę nastawioną na szybką sensacyjno/komediowa rozrywkę,wręcz przeciwnie lubie wszelkie dramaty i ambitne filmy.Pisząc tu wiedziałam że ludzie od razu wezmą mnie za zwykłego widza jarającego się"transformensami"ale tak nie jest.Każdy film musi być ciekawy,a sposób w jaki bohaterka walczy o utrzymanie rodziny bynajmniej nie jest wciągajacy,tylko nudne,ileż można patrzeć na to jak dziewczyna łazi po lesie?To że film jest" inny"nie świadczy od razu o tym że jest dobry.Wystarczy chociażby obejrzeć film"zabiłem moją matkę"w którym również dominuje minimalizm a akcja jest znikoma mimo tego film jest o wiele ciekawszy i godniejszy uwagi.