Filmów takie jak te jest na pęczki,a ten dodatkowo nie wyróżnia się niczym specjalny z tłumu. Akcja filmu jest niejaka , nudna, senna . Te słowa dobrze oddają nastrój filmu. Obraz także nie posiada jakiegoś specjalnego zaplecza jeżeli chodzi o aktorstwo. Rola głównej bohaterki jest nijaka tak samo jak cały film. Rola miała duży potencjał ,aby operować na emocjach ,a tu nic. Postać córki nie wzbudza żadnych emocji, ani nie jest jej żal ,anie nikt jej nie podziwia .
PODSUMOWUJĄC BARDZO NIJAKIE KINO Z NIJAKIMI EMOCJAMI.
Byłbyś tak miły podać kilka tytułów podobnych klimatem bądź treścią do "Winter's Bone"? Mówię całkowicie poważnie, lubię tego typu kino, chłodne i oszczędne w formie, którego akcja jest osadzona w małych mieścinach, więc jeśli znasz podobne obrazy, co można wywnioskować z Twojej wypowiedzi, mógłbyś wymienić kilka tytułów. Mi na myśl od razu przychodzi "Frozen River", ale dalej już kiepsko z pamięcią.
Absolutine się nie zgadzam. Film jest bardzo dobry, przemyślany i wysmakowany. Przypuszczam, że kontekstem i materiałem do pogłębionych interpretacji może być twórczość Cormaca McCarthy'ego. Podobne spojrzenie na mechanizmy społeczne, bohaterowie wywodzacy się z białej biedoty, fatum, biblijne odniesienia.
Ja natomiast zgadzam się z autorem wątku co do ogólnej opinii.
Jak dla mnie fabuła jest wyjątkowo głupiutka - dziewczyna chodzi od drzwi do drzwi domów groźnych mieszkańców amerykańskiej wiochy, gdzie obchodzą się z nią wyjątkowo gładko. Każdy sprzedaje jej jakieś informacje, które w zasadzie nie trzymają się kupy (np. stwierdzenie kochanki Jessupa, że widziała się z nim miesiąc temu... w zasadzie jak to jest możliwe, skoro on siedział w więzieniu?). Dialogi, reakcje bohaterów... jak z tanich westernów (- "Przyszedłem po dziewczynę" - "Jest Twoja"). Jak dla mnie scenariusz bez wyraźnego pomysłu, cały film nudny i nawet ten wyjątkowo chłodny, szorstki klimat jesieni w Arkansas tego nie uratuje.
Jak byś nie zauważył, to wszyscy praktycznie próbują ją w konia zrobić, trudno więc, żeby sprzedawali jej informacje, które się kupy trzymają. Na tym właśnie polega cały myk, że narracja tego filmu jest prowadzona w ten sposób, iż poznajemy świat oczyma tej dziewczyny - ergo znajdujemy się w samym środku tego spokojnego z pozoru piekła, w którym nie wiadomo, komu zaufać, a raczej wiadomo, że zaufać nie można nikomu. To nie jest gra komputerowa, gdzie bohater chodzi od jednego śmiesznego leśnego dziadka do drugiego i zbiera wskazówki, które "trzymają się kupy". To buduje niespotykany w amerykańskim kinie realizm. Budują go także wspomniane przez ciebie "życiowe" dialogi.
Ale luz. nikt ci nie każe lubić takiego kina, jedni lubią kawior, a inni jak im nogi walą...
Poruszyłeś wątek gry komputerowej, jak dla mnie całkiem słusznie, tyle tylko, że naiwny scenariusz tego filmu właśnie przypomina fabułę takiej gry. Nie chcę obrażać zwolenników tego kina, ale jak dla mnie, nie warto tracić czasu na tak nijakie produkcje. Zawsze ceniłem oszczędność, szorstką formę i uwielbiam filmy kręcone na południu Stanów, ale "Do szpiku kości" jest dla mnie wyjątkowe nudne, amatorskie i pomimo, że realia prawdziwe, to głupie dialogi i to co wyczyniają bohaterowie jest dla mnie kompletnie od nich oderwane.