Niewesoły obraz Ameryki już nawet nie drugiej, ale trzeciej, czwartej kategorii. Głęboka prowincja, gdzie niemalże każdy utrzymuje się z produkcji amfetaminy. Siedemnastolatka samotnie opiekująca się rodzeństwem i chorą matką wyrusza na poszukiwania ojca, który w ramach kaucji za wyjście z więzienia zastawił rodzinny dom. "Winter's Bone" to kino grające na emocjach widza, ale w sposób nienachalny, częściej sięgające po dyskretne niedopowiedzenie, niż wykładające kawę na ławę. Dobrze przy tym zagrane, w szczególności przez Jennifer Lawrence, wcielającą się w główną bohaterkę. Mocne, intensywne, nie wali może "obuchem", ale na pewno seans trudno zaliczyć do optymistycznych w wymowie. Największe brawa należą się zaś zdecydowanie za konsekwentnie chropowatą formę i brudny, nieprzyjemny klimat. Z satysfakcją.
Dodam od siebie że świetnie ujęto meandry współuzależnień, lokalny kodeks nakazów i zakazów, a przede wszystkim istotę więzi krwi.
Właśnie takimi przesłankami można określić lokalne społeczności. Okazuje się że tam gdzie państwo nie sprawuje opiekuńczej pieczy, społeczności potrafią się nieformalnie zorganizować i funkcjonować.
Fatalnie w takich wypadkach, jak zawsze, wypada rola narzuconych i skorumpowanych władz państwowych (w tym wypadku w postaci szeryfa). Czyli z jednej strony brak osłon a z drugiej represje. Tymczasem prawdziwą władzę sprawuje lider lokalnej społeczności i to on szafuje wyroki. Jednak nie jest ostateczną wyrocznią gdyż musi brać pod uwagę ustalone prawidła oraz zdanie społeczności właśnie.