Tyle tylko, że tym razem jest to zupełnie inny Scott- bez gladiatorów, obcych, średniowiecznych rycerzy czy amerykańskich żołnierzy. Po tym jak Spielberg pokazał "Terminal" kolejny z moich ulubionych rezyserów zaserwował mi lekką, przyjemną komedię romantyczną, która fabularnie nie prezentuje nic nadzwyczajnego. Jednakże właśnie przy tej okazji widać, jak ważna jest osoba reżysera- jeśli mamy do czynienia z przeciętniakiem, to z takiego materiału nie wyjdzie nic godnego uwagi, ale kiedy za temat bierze się geniusz pokroju właśnie Scotta czy Spielberga, to w wyeksploatowany do reszty gatunek komedii romantycznej nagle tchnięte zostaje ponownie życie i wspaniała magia kina.
"Dobry rok" cechuje się szczególnie nostalgicznym klimatem. Przepiękne krajobrazy Prowansji, wnętrza i otoczenie posesji, którą Max otrzymał w spadku- wszystko to skąpane w letnim słońcu i zanurzone w delikatnej mgiełce cudownie pokazał autor zdjęć- Philippe Le Sourd. Do tego dochodzi jeszcze niezwykle przyjemna muzyka (nie Zimmera;). Wędrując wraz z Maxem po terenie willi nie ma mowy, żebyśmy nie zostali, tak jak on, zaczarowani jej urokiem. Każdy chciałby spędzić tam swoje życie.
Świetnie spisują się retrospekcje, rozsiewając niewinność, ciepło i tęsknotę. Aktorzy, na czele z Crowem odwalili kawał świetnej roboty.
Po prostu "Dobry rok" to miód dla ducha, uszu i oczu- film, który ogląda się z wypiekami na twarzy, pełen ciepła i humoru, a także niepozbawiony wzruszeń.
Chciałoby się widywać na ekranach wyłącznie takie komedie romantyczne. Mistrzostwo w gatunku- polecam!
9/10