Prowansja, podobnie jak wloska toskania jest wdziecznym tematem w kinie. to co bylo powraca jak bumerang."Dobry rok" jest tak naprawde zwyklym filmem obyczajowym bardziej pasujacym do telewizyjnej ramowki, zaraz po Familiadzie albo Tancu z gwiazdami, poki jeszcze widzowie siedza i gapia sie w ekran,niz do kina. Nie ma tam niczego, czego by wczesniej nie bylo, ale za to jest masa dretwewgo,sztucznego aktorstwa i blazenady w wykonaniu australijskiego gladiatora, ktory na dodatek udawadnia jaki jest fatalny w konwencji komediowej.Scena w basenie, jest tak durna i glupia,ze az dziw bierze, ze aktor pokroju Crowa, z Oskarem w kieszeni zgodzil sie czytajac scenariusz na taka blazenade i osmieszenie. Tak bardzo nie pasuje do pieknej Prowansji,ze ma sie wrazenie,ze zagral jakby na odczepnego, albo tylko dla kasy... ale z drugiej strony, zerkajac na nazwisko rezysera az w gardle zciska, co nastepnym razem moze pokazac Ridley Scott. Oczywiscie fanki Crowa na ten film do kin poleca i beda wzdychac,ale jak napisalem to chyba najgorszy film australijczyka. co jeszcze, nawet temat wina nie zostal nalezycie wykorzystany, jedyne mile dla oka sceny w calym filmie to te, ktore pokazuja genialnego jak zawsze Alberta Finney'a.Facet zagral drugoplanowa postac, wlasciwie wiekszy epizod, ale to jego pamieta sie najbardziej i te jego sarkastyczne wywody o winie.