Pierwsze skojarzenie jakie przywodzi ten film to czarna komedia "Redukcja" i w gruncie rzeczy nie jest ono mylne. Oba filmy łączy nie tylko Danny Dyer w roli głównej, ale podobne poczucie humoru twórców i grupka bohaterów uwięziona w ekstremalnej sytuacji. Tylko tyle że "Redukcja" była horrorem jedynie umownie, a tutaj już mamy zombie w czystej postaci.
I w sumie pierwiastek kina grozy jest największą wadą filmu, bo niestety nie bardzo podobały mi się te zwariowane, niezdarne żywe trupy, które ledwo radziły sobie z małą grupką bohaterów, mimo że ponoć wybiły całe miasto. Pojedynki są tu nieraz bardziej żałosne niż śmieszne. Na szczęście w odsieczy przybywa największa zaleta filmu - seksistowskie dowcipy. Panie raczej z seansu nie będą zadowolone bo mnóstwo tu żartów wycelowanych w płeć piękną, niektóre nawet zgrabnie ukryte. Czasem sceny z filmu przybierają symboliczny wydźwięk (Kobieta-zombie w sukni ślubnej niszcząca transparent maszynek do golenia Gillette). Dużo tu momentów podkreślających prawdziwą męską przyjaźń i zróżnicowani bohaterowie reprezentujący bardzo odmienne rodzaje "samców".
Dlatego też ocena będzie wysoka mimo nadmiaru kiczu. Bo to niebanalnie skomponowana przypowieść o odwiecznej wojnie płci. A że wcielona w szatę dość schematycznego horroru można twórcy wybaczyć. W końcu miał dobre chęci i kilka świetnych puent.