Podobno są trzy rzeczy, za które nie powinno się przepraszać - uczucia, prawda i poczucie
humoru. Jednak to ostanie jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe w tym filmie. Rozumiem, że
film jest satyrą i ma na celu wyśmianie przeróżnych błędów i wypaczeń w religii
chrześcijańskiej a także tego jak obecnie ludzie do niej podchodzą i jak różnie można
interpretować pismo święte. Oglądając film odniosłem jednak wrażenie, że nie śmiejemy z
tutaj z religii, właściwie to nie śmiejemy się z niczego - to my jesteśmy obiektem żartu. Bo
będąc szczerym powiedzcie mi jaki poziom humoru serwują nam dwa ćpuny, z których jeden
przez cały czas nawija o ruchaniu każdego kogo popadnie? Co jest zabawnego w scenie, kiedy
zostają zaatakowani przez demona z gówna? Mamy się śmiać z przesadzonego w całym filmie
wulgaryzmu czy przesadzonej głupoty? A Damon i Affleck nie są aktorami komicznymi. Dużo
bardziej współczułem im surowości kary, jaką wymierzył im Bóg niż śmiałem się z całej tej
podróży do Jersey.