Całkiem niesamowita makabreska o kanibalach, oparta na indiańskich legendach o złym duchu - wendigo i zjadaniu ciał wrogów w celu przejęcia ich sił witalnych; ciekawa sceneria i monumentalne pejzaże Dzikiego Zachodu; atmosfera osaczenia w małym, odciętym od świata forcie; doskonały Carlyle (i jako Ivers i jako Calqoun, naprawdę przerażający podczas pościgu za Boydem) i jak zwykle nieszczęśliwy Pearce (tu do zniesienia, choć za nim nie przepadam), rewelacyjna muzyczka, w której maczał palce Albarn z Blur, wzmagająca konwencję groteski (ten pościg w rytmie banjo, do którego się ktoś przyczepił - według mnie jak najbardziej na miejscu); dużo czarnego humoru ...