Powinien być - dobra książka, dobrzy aktorzy, wszystko pięknie, a tu taka kiszka wychodzi. Dlaczego mi się nie podobał?
1. Lizzy - jak wiele osób już pisało, jej zachowanie pasowałoby bardziej do Lydii. Elisabeth np. nigdy by nie powiedziała do pani Bennet, że "Jane umrze ze wstydu, że ma taką matkę".
2. Darcy - błagam, czy on miał zastrzyki z botoksu? Pan Darcy miał być dumny i wyniosły, a nie kompletnie pozbawiony mimiki i wyrazu.
3. Bingley - dlaczego zrobiono z niego idiotę? Pokazano go jako tępaka, który nie umie się znaleźć w żadnej konwersacji - po co?
4. Ktoś chyba zapomniał, w jakich czasach to się dzieje. Bingley wchodzi sobie do sypialni Jane i widzi ją w łóżku, w negliżu? Elisabeth i Darcy wałęsają się o świcie po polach w piżamach? Świnia chodzi po szlacheckim domu?!
5. Pan Bennet - wątpię, żeby dżentelmen w tamtych czasach (nawet zubożały) mógł mieć aparycję menela.
Dla porządku - film ma tez mocne strony (piękne Pemberley, świetna Karolina Bingley, muzyka), ale moim zdaniem nie równoważą one gaf. Słaby, niestety...