z cyklu: a pamiętasz koncert w olsztynie, piętnaście lat temu, jakoś po trzeciej płycie..
piękni dwudziestoletni ongiś, szpetni czterdziestoletni obecnie, już to są rodzice, za niedługo dziadkowie, mają kredyty we frankach, rachunki za wodę, butelki z mlekiem i kamienie nerkowe.
obraz córki, która instruuje ojca w jaki sposób wrzucać zdjęcia na fejsa, jest moim zdaniem kluczowy. trafnie puentuje ten zespół umiejscawiając go jednocześnie w zapadlinie dziejów; zespół za stary na telewizję, a na internet za młody, nie trafiający w swoje czasy, rozkraczony gdzieś pomiędzy "podległy" a "zbuntowany", niefortunnie debiutujący - bo w czasie, kiedy do zaistnienia potrzebna jeszcze była telewizja, kontrakt, płyta, wytwórnia - na pięć minut przed prawdziwą rewolucją, która się naprawdę dokonała, a za jaką uważam datę 14 lutego 2005, datę powstania jó2ba.
podsumowanie trylogii - najbardziej podoba mi się to, że jest konsekwentna w ukazywaniu nieobecności tak zwanego prawdziwego życia.
dokumentaliści kontemplują jakieś głupotki, odpryski, farfocle i trociny myśli i idei, podczas gdy to co najważniejsze leży gdzieś obok - to te rzeczy prywatne, o których się nie mówi, ale bardzo wymownie się to milczenie akcentuje: na przykład w ostatniej rozmowie-odmowie pod koniec pierwszej części cyklu, w długim ujęciu twarzy wokalizującej żony jednego z bohaterów w drugiej części cyklu, na rozśpiewanej a tańczącej pod sceną i znającej wszystkie teksty lepiej od zespołu córce gitarzysty z trzeciej części kończąc.
pogadanka na temat napisu na murze niechaj będzie nam wszystkim wyłomem w mroku otaczającym dookolny zamęt i zmysłów pomięszanie, amen.
jak również przypominam o bezwzględnej konieczności codziennego nawadniania
(oraz comiesięcznych składkach na trzeci filar)
widzimy się w pełnym squadzie w 2034, panowie!